Czysta miłość w złym świecie
Pogawędka z Agatą Kuleszą, aktorką
Widziałam, jak po pierwszych projekcjach „Róży” podchodziły do pani kobiety, niektóre płakały.
Cieszę się, że „Róża” wywołuje takie emocje. To opowieść o miłości, godności, niezależności, ale też o bezbronności i samotności kobiet. Nic więc dziwnego, że szczególnie mocno działa właśnie na kobiety.
Tytułowa Róża, którą tak przejmująco pani zagrała, doświadczyła najgorszych okropności i niegodziwości wojny. Czy umie już pani spojrzeć na jej historię obiektywnie?
Niestety, nigdy nie uda mi się spojrzeć na ten film obiektywnie, wciąż na mnie intensywnie działa. Ktoś mi po jednym z pokazów pogratulował wbijających w fotel scen, a właściwie ich urywków złożonych w poruszającą całość. Pomyślałam w pierwszym odruchu: „Dla ciebie to urywki, a ja te ujęcia musiałam zagrać od początku do końca”. Ale potem przyszła refleksja, że reżyser bardzo inteligentnie te sceny opowiedział: brutalnie, naturalistycznie, ale tak naprawdę z wielką, choć ukrytą nadzieją. I choć to banalnie brzmi, piękne jest, że bohaterce zdarzyła się na koniec życia taka miłość – jasna i czysta w tym upodlającym i złym świecie.
Czy „Róża” była traumatycznym doświadczeniem?
Wbrew pozorom na planie „Róży” panowała pogodna atmosfera. Praca przebiegała w niezwykłej koncentracji, ale ekipa dokładnie wiedziała, w którym momencie znaleźć wentyl bezpieczeństwa, by aktorzy mogli odreagować po scenach, w których musieli pokazać ekstremalne emocje. Tak, ta rola, ten film, to było wydarzenie w moim życiu. Inaczej nie mogę tego nazwać. I jestem wdzięczna reżyserowi, moim partnerom i ekipie, że bezpiecznie przeprowadzili mnie przez trudne rejony, które miałam do pokonania.
Do czasu tego filmu mówiono o pani: aktorka epizodyczna i serialowa.
Nigdy nie słyszałam, żeby ktoś mnie tak nazywał. Grałam różne role, z różnym powodzeniem, ale bardzo lubię swoją drogę.