Felieton specjalny. Bez Zbigniewa Hołdysa
Najbardziej koszmarnym momentem roku jest sylwester. Jejku, jak ja go nienawidzę!
Odkąd stałem się dorosły, nigdy nie miałem udanego sylwestra. No, może z wyjątkiem jednego, kiedy się rozchorowałem, miałem gigantyczną gorączkę, omamy i zerowy kontakt z rzeczywistością. Omamy były całkiem fajne, a kiedy się obudziłem, byłem już zdrowy i w nowym roku. Najfajniejszym sylwestrem był jego brak.
Rzecz jasna, najgorszy jest ogólnoświatowy przymus zabawy. Narzuca gorączkową organizację imprezy żegnającej stary rok. Wszyscy pytają: „A co robicie w sylwestra?”. Jeśli mówisz, że nic, patrzą na ciebie ze współczuciem, jakbyś stracił umiejętność trawienia mleka (co się zresztą w moim wieku zdarza). I w końcu człowiek ulega tej presji. Rozgląda się za miejscem, towarzystwem, snuje plany. To upokarzające: nie chcesz, ale to robisz. Żenada.