Nauczanie czy demoralizacja?
Wychowanie seksualne w krajach zachodnich, mimo że wchodzi już do przedszkoli, nie jest lekarstwem na problemy seksualne młodzieży
Kilka tygodni temu brałem udział w programie telewizyjnym, w którym wystąpiła również lewicowa działaczka i pisarka Manuela Gretkowska. W ferworze dyskusji zasugerowała ona, że nie ma nic przeciwko wprowadzeniu edukacji seksualnej już do przedszkoli. Ta edukacja jest dziś traktowana przez środowiska lewicowe jako antidotum na wszystkie problemy seksualne nastolatków. Okazuje się jednak, że wychowanie seksualne dzieci od najmłodszych lat nie jest wcale skuteczne, za to coraz częściej staje się demoralizujące.
Antykoncepcyjne lobby
Niemal w każdej debacie na temat coraz wcześniejszej inicjacji seksualnej młodych Polaków, nielegalnych aborcji, gwałtów dzieci na dzieciach, pedofilii czy wszelkich innych przestępstw seksualnych lewicowi działacze, feministki i wielu seksuologów przekonuje, że winą za wszystkie problemy należy obarczyć brak edukacji seksualnej w naszych szkołach, która w najlepszym razie jest prowadzona przez „zacofanych katechetów”. W wielu przypadkach zwolennicy tej tezy to ideolodzy, którzy uwierzyli w pewien dogmat i bronią go z sekciarskim zaangażowaniem. Inni wydają się zaś swoistymi „przedstawicielami handlowymi” producentów środków antykoncepcyjnych. Wciąż gorącą sprawą jest współpraca z providerami aborcji, organizacji, której szefowała Wanda Nowicka. Jednak również Kazimiera Szczuka powiedziała dwa lata temu dla pisma „Slajd”, że „feministki, w odróżnieniu od ekologów, nie mogą dogadać się z jakimś dużym biznesem, który da nam pieniądze na naszą działalność, a my w zamian będziemy głosić idee, które będą rozkręcały biznes. Poza producentami prezerwatyw albo pigułek antykoncepcyjnych (...)”.