Przyparci do szkła
Występy w celebryckim show są traktowane jak paszport do tabloidowo-internetowej kariery
Czemuś biedny, boś głupi, czemuś głupi, boś biedny – ta stara maksyma nie znajduje żadnego potwierdzenia w telewizyjnych programach rozrywkowych. Trudno oprzeć się wrażeniu, że jest dokładnie odwrotnie – im więcej pieniędzy stacja wykłada na produkcję kolejnego show, tym mniej inteligentna rozrywka w efekcie powstaje.
Honor szklanego ekranu ratują programy skromne i takie, w których można się pokazać bez obaw, że prowadzący zacznie, jak na kozetce u Wojewódzkiego, wypytywać o kolor majtek. Czy bywanie w telewizyjnych talk-show, „intelektualnych” zabawach („wymień trzy polskie komedie”), tańcach-połamańcach na lodzie i na wodzie sprzyja rozwojowi kariery? Niestety, w dzisiejszym jej rozumieniu jako ulicznej i internetowo-tabloidowej rozpoznawalności – na pewno.
To tłumaczy, dlaczego podczas castingów do programów, gdzie wielce kompetentni jurorzy wybierają najzdolniejszych piosenkarzy amatorów (lub zawodowców, którzy jedynie amatorów udają), kłębią się coraz większe tłumy.
Ci, którzy przejdą eliminacje, otrzymają okazję, by zaprezentować własne zdolności wokalne np. przed Nergalem. Ten śpiewa tak wyśmienicie, że gdy trzeba było nagrać na finał programu piosenkę wykonaną przez wszystkich jurorów „The Voice of Poland”, Andrzej Piaseczny śpiewał, Kayah śpiewała i Anna Dąbrowska także, a liderowi satanistycznego Behemotha reżyser dał do ręki gitarę zamiast mikrofonu. Żeby nie śpiewał.