Odwzór naszego ducha
W 1969 r. Jarosław Iwaszkiewicz zanotował w dzienniku: „Literatura dla mnie to zawsze jeszcze Mickiewicz i Słowacki, Sienkiewicz i Orzeszkowa – i już nie Żeromski. I może nie Wyspiański.
A na pewno nie Norwid, nie Leśmian”.
Dla naszych sfeminizowanych, bez względu na płeć, recenzentów nie do przyjęcia jest dziś Sienkiewicz, Orzeszkowej nikt nie czyta, podobnie jak nie czytał jej pół wieku temu. Wyspiański jest nazbyt patriotyczny jak na wymagania obecnej krytyki, która Żeromskiego ma za grafomana.
Ale Leśmian? I pochodzenie miał – z dzisiejszego punktu widzenia – odpowiednie, i nowatorski był, i niedoceniony przez współczesnych. Wniosek: czytajmy Leśmiana. Ale czy wszystko? Oto, co pisał on o rodzimej prozie w 1913 r. na łamach „Tygodnika Polskiego”, wychodząc od zasadniczego pytania: „Kędyż przebywa bohater powieści polskiej?”.
„Kimkolwiek jest ów bohater – odpowiada sam sobie autor – chcemy ujrzeć jego twarz, chcemy posłyszeć brzmienie jego głosu. (...) Wyczyścieją słowa dotąd ciemne, uwyraźnią się kształty i barwy, zjawi się styl, konieczny i niezbędny. Sam zaś bohater, w powieści wcielony, stanie się najpotrzebniejszym i najbliższym nam druhem. Będziemy w lot chwytali każde jego napomknienie, każde niedomówienie. Poznamy go po tym, iż jest rzeczywistszy od samej rzeczywistości. Nie sztuka realistyczna, na obserwacji osnuta, jeno nagła a bezpośrednia nieodpartość zjawi go przed naszymi oczyma, jako istotę bezwzględnie istniejącą, jako słowo, które się ciałem stało i które odtąd ma zamieszkać między nami niby wzór lub odwzór naszego ducha”.
Cóż to za odwzór, co za słowa czyściejące i uwyraźniające się? Jeśli mają to być słynne Leśmianowskie neologizmy, to uprzejmie dziękuję. Może więc czytajmy Leśmiana, ale raczej poezję.
Słowem, ostrożnie z klasyką, bo można dostać niestrawności. W tej sytuacji z prozy polecam gatunkową hybrydę: zbiór opowiadań sytuujących się blisko literatury faktu czy wręcz klasycznego reportażu – „Czas hieny”. Łączy je miejsce akcji – Zamojszczyzna, a może szerzej – Kresy, tyle że te nieutracone. Niektóre z opowiadań dzieją się w głębokim PRL, inne sięgają jeszcze głębiej, do lat wojny i przedwojnia, ale najbardziej bolesne są te opowiadające o naszym tu i teraz. I bez złudzeń – tytułowy czas hieny odnosi się właśnie do naszych czasów – podłych i wstrętnych.
Kresowe wsie wymierają, tamtejsi mieszkańcy ulegają degeneracji, nieliczni, którzy nie polegli w codziennych zmaganiach z wódką, nie potrafią zrozumieć, jak to się stało, że palące przed 100, 50 i 20 laty problemy pogranicza wciąż palą żywym ogniem. I gdzie podziała się duma z Rzeczypospolitej, w końcu wyraźna w czasach, gdy rejentem w pobliskim Hrubieszowie był Bolesław Leśmian.