Uniwersytety niepełnowartościowe
Polska funkcjonuje dokładnie tak samo źle jak uczelnie kształcące jej funkcjonariuszy
Ile razy dziennie narzekamy na Polskę niezadowoleni z niej? Nawet jeśli często niezasłużenie, to przecież nie rzadziej – jak najbardziej zasłużenie. A skoro, jeśli faktycznie „takie będą (są) Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie”, czyż przyczyn tego niezadowolenia z biegu naszych polskich spraw nie powinniśmy szukać właśnie w jakości edukacji?
Tylko dwóm najlepszym polskim szkołom wyższym: uniwersytetom Warszawskiemu i Jagiellońskiemu, udaje się kwalifikować do grona najlepszych uczelni świata, według rankingu przygotowywanego od kilku lat przez zespół naukowców z Uniwersytetu Szanghajskiego. Niestety, nasze uczelnie zajmują w tym prestiżowym zestawieniu miejsca dopiero w czwartej setce, gdy na przykład Uniwersytet Karola w Pradze jest klasyfikowany w trzeciej.
Ale powinniśmy na to patrzeć inaczej: to nie tylko najlepsze polskie uniwersytety niezmiennie, od zawsze tkwią dopiero w czwartej setce uczelni świata. To Polska jest na szarym końcu. I dlatego w naszym kraju powstaje tak mało wynalazków czy – szerzej – dzieł, które znajdowałyby nabywców także w innych częściach świata. Czego, chyląc głowy przed profesurą, z uporem nie chcemy wciąż dostrzec, kontentując się osiągniętym w latach 90. ilościowym postępem w szkolnictwie wyższym.
Ale to niejedyny objaw niskich ocen polskich uczelni. Podobne noty wystawiają im każdego roku zagraniczni studenci, omijając je szerokim łukiem. Z opublikowanych niedawno przez „Rzeczpospolitą” danych wynika, że w roku akademickim 2009/2010 nasz kraj jako miejsce swych studiów wybrało 6 tys. cudzoziemców, gdy niemal czterokrotnie mniejsze pod względem liczby ludności Czechy wybrało 4,6 tys.,
a podobnej do Czech wielkości Węgry – 2,8 tys. W Polsce jeden uczący się cudzoziemiec przypada na 200 studentów, a w Czechach – na 15.
To po prostu jedna, wielka katastrofa, której prawdziwych przyczyn naprawdę nie da się przysłonić osławionymi wykrętami o „zbyt niskich wydatkach na edukację i szkolnictwo wyższe”. A jeśli nawet będzie się próbowało, to czyż nie jest to tłumaczenie w istocie autokompromitujące? Bo przecież wyboru budżetowych priorytetów rok w rok dokonują w naszym państwie nie krasnoludki, lecz w przeważającej większości absolwenci właśnie polskich uniwersytetów i politechnik. Jak więc zostali przygotowani przez swych nauczycieli akademickich do pełnienia ról społecznych i zawodowych, skoro nie potrafią docenić znaczenia dobrego wykształcenia, którego przecież nie da się zdobyć bez niezbędnie dużych pieniędzy? Otóż zostali przygotowani fatalnie.