Pali kota buta
Igraszki pajaców. Do zrobienia z siebie pajaca służą różne drogi, na przykład Dorn wykorzystał w tym celu swą sukę Sabę, a Rokita swą żonę Nelly. Janusz Palikot też pajacował publicznie, ale w inny sposób, głównie przedmiotami( różowy wibrator ) i nami (alkoholowe „małpki”), nie bez pomocy rzeźników (świński ryj) i odzieżowców(koszulka z „Jestem gejem”). Wszystko to dawało mu popularność „jajcarza” i satysfakcję, ale nie szczytowanie polityczne, o którym marzył. Tu konieczny był krok bardziej serio — zarejestrowana partia. Drugim krokiem musiało być wsparcie elektoratu. Dopiero trzecim może być orgazm, czyli władza — szansa spełniania wszelkich kaprysów, ekstremalnych nie wyłączając.
Politycy, gdy już mają fotel wodza ( partyjny lub rządowy), orgazmują się w rozmaity sposób. Tusk wniebowstąpi kiedy zostanie kanclerzem IV Rzeszy (Unii), Pawlak zazna pełni szczęścia jako trzy razy pr (prezydent, premier, prymas jednocześnie), Komorowski spełni się życiowo jako Naczelny Myśliwy Wspólnoty Niepodległych Państw, zaś Kaczyński osiągnie definitywne szczytowanie kiedy sam siebie wywali z PiS. A Palikot? Temu potrzeba do szczęścia — prócz złotego fotela — miliona skalpeli, żeby każdemu zmienić płeć na obojnacką, tudzież miliona ładunków wybuchowych, żeby unicestwić wszystkie publiczne miejsca kultu katolickiego. Co jest woltą ekstremalną — o 180 stopni. Niegdyś bowiem był Palikot heroldem cnót chrześcijańskich, żarliwym obrońcą Kościoła i „pedałobójcą” głośno deklarującym homofobię ,czyli wstręt do gejów; następnie uczepił się postudeckiej Platformy, lansując wspomniane wyżej „jaja” gejowsko–wibratorowe; wreszcie przyjął postawę skrajnie lewacką, będącą całkowitym zaprzeczeniem jego niegdysiejszego konserwatyzmu. Trudno się tedy dziwić, że zniesmaczeni krytycy Palikota twierdzą, iż przerobił już w swym życiu wszystkie orientacje prócz orientacji uczciwego człowieka.
Elekcyjny (sejmowy) triumf „JP III” ( jak bluźnierczo hołdują go wielbiciele) przyprawił o szok środowiska prawicowo–konserwatywne. Nerwowo szukano przyczyn. Jedną wskazał wizerunkowy doradca Palikota, P.Tymochowicz; analizując rezultat wyborów orzekł (na łamach „Faktu ”), że mamy „debilne społeczeństwo”. Inni wskazywali udział „służb”. L. Szymowski, od dawna mający „głębokie gardło” wewnątrz tych kręgów, wyłuszczył na łamach „ Najwyższego Czasu!”: „W środowiskach bezpieki PRL–owskiej Janusz Palikot określany jest jako «nasz człowiek». Człowiek, który odgrywa powierzoną mu rolę — tłumaczy wpływowy emeryt z PRL–owskich służb specjalnych. — Chodziło o to, aby pod innym szyldem zapewnić nieformalne poparcie Tuskowi oraz jego partii. Partii stworzonej i kontrolowanej przez bezpiekę” (2011). Wszelako nawet „służby” nie dałyby rady, gdyby między Bugiem a Odrą brakowało elekcyjnego „targetu”, do którego Palikot się zwrócił. Wieloletnia medialna promocja dewiacji/debilizacji/degeneracji wytworzyła hordę zdemoralizowanych odbiorców, którzy nie mają nic przeciwko temu, by zamiast demokracji panowała nad Wisła„pornokracja”. Autorem owego terminu jest brytyjski historyk E. Gibbon, w którego czasach (XVIII wiek) popularniejszy był wszelako dla określania kontrreligijności i rozwiązłości termin: „libertynizm”. Dekrucyfikator Palikot jako władca nie byłby szefem RP, tylko RL — Republiki Libertyńskiej.
Zajrzyjmy do encyklopedii PWN: „Libertynizm—ruch skierowany przeciwko religii i tradycyjnej obyczajowości (...), potocznie — praktykowanie i głoszenie niemoralności i bezbożności”. Takie „ruchy” znała każda cywilizacja. Starożytni Żydzi, rozumiejąc, że etyka to opoka, a opoce nie wolno by słabą — wykuwali przykazania w kamieniu, żeby moralność, która zeszła z góry Synaj, została nienaruszona. Tak samo czyniły inne ludy, powierzając słowa nakazów i zakazów nie pergaminowi lub glinianym tablicom, lecz płytom z brązu i marmuru, żeby obyczajność zyskała wieczny wymiar. Miało to głęboki sens. Gdyż moralność winna być absolutem. W przeciwnym razie jest niczym. Całe wieki źli ludzie starali się uczynić ją niczym. Te stulecia cierpliwej roboty diabelskich korników przyniosły ludzkości w darze najpokuśliwszy (bo zakazany) i najniebezpieczniejszy (bo zatruty) owoc: próchno dekalogowych praw. Vulgo: bezgrzeszność. Balujemy na ruinach etycznych zakazów. Sartrowskie: „Zakazuje się zakazywać”.