W góry bez szpilek na nogach
Pogawędka z Anną Czartoryską, aktorką
Piękna, reprezentacyjna, z klasą i swobodą sceniczną… Coraz częściej pojawia się pani jako prowadząca gale lub spotkania. Dobrze się pani w takiej roli czuje?
Przede wszystkim jestem podobnymi propozycjami zaszczycona.
A w wieczór Złotych Kaczek nie myślała pani: kiedy w końcu do mnie przyfrunie to aktorskie trofeum?
Absolutnie nie. W takiej sytuacji najważniejsze jest to, co mam za chwilę do wykonania. Oczywiście zazdroszczę wyróżnianym kolegom ról, ale nie jest to zła zazdrość. Kryją się w niej radość oraz nadzieja, że i w Polsce są szanse na kreacje godne późniejszych splendorów. To bardzo inspirujące.
Coś się w tym kierunku kroi?
Na dużym ekranie na razie nie.
Czyli pozostają sielskie klimaty znad rozlewiska i serial z górami w tle?
Bardzo się cieszę z roli w „Szpilkach na Giewoncie”, bo miałam dzięki niej okazję zaśpiewać, i liczę, że takie ujęcia zdarzą się jeszcze nieraz. A nad rozlewiskiem czuję się niemal jak w domu. Wracamy tam już na czwarty sezon. Więc „Miłość nad rozlewiskiem” zapewni mi rodzinne pielesze, a „Szpilki...” równolegle pozwolą na nową przygodę.
To, że na Mazurach czuje się pani jak ryba w wodzie, widzieliśmy przy poprzednim serialu – „Przystani”. Ale czy wybrałaby się pani w szpilkach na wędrówkę po górach?
Na pewno nie. Lubię się dobrze przygotować do każdej wyprawy.
A najwyższy szczyt, który pani zdobyła, to...?
Przyznam się, że chodzenie pod górę nie jest moją pasją. Wolę plażę. A szczyty mogę zdobywać na planie lub scenie.
Choćby w „Morfinie”?
Właśnie, w monodramie o miłości Bułhakowa do pierwowzoru Małgorzaty wciąż można mnie zobaczyć. Zagrałam też w spektaklu Teatru TV „Najweselszy człowiek” w reż. Łukasza Wylężałka.