Autorytet na kredyt
Przed wybuchem skandali prezydent Christian Wulff uchodził za głowę państwa bez wyrazu. Obecnie wyrazu nabrał, lecz w zdecydowanie negatywnym kontekście
Prezydent w bagnie afery”, „Za mały na tak wielki urząd”, „Niewłaściwy prezydent”, „Żadnego wsparcia”, „Prezydent w izolacji” – to tylko niektóre z tytułów czołówek niemieckich gazet po ujawnieniu, że Christian Wulff trzy lata temu wziął intratną pożyczkę od zaprzyjaźnionego przedsiębiorcy na kupno domu. Ale powodów, przez które popadł w niełaskę zaledwie po półtora roku urzędowania, jest więcej. On sam, mimo krytyki nawet ze strony partyjnych kolegów z CDU, oznajmia, jakby nic się nie działo: „Mam duże poparcie, przyjąłem odpowiedzialność na pięć lat i chcę po pięciu latach przedłożyć bilans, że byłem dobrym prezydentem”.
Nie każdy wybór jest słuszny. Gdyby Angela Merkel jeszcze raz mogła decydować, czyją kandydaturę wysunąć na najwyższy urząd w państwie, pewnie postąpiłaby inaczej. Wtedy, w lipcu 2010 r., postawiła na premiera Dolnej Saksonii, młodego Christiana Wulffa. To on miał stać się pierwszym reprezentantem Niemiec, autorytetem etyczno-moralnym i sumieniem narodu, bo do tego sprowadza się rola prezydenta w RFN. Szansa na przeprowadzkę z lichego biura w Hanowerze do Zamku Bellevue w Berlinie spadła na Wulffa jak grom z jasnego nieba. Jego poprzednik Horst Koehler ustąpił niespodziewanie podczas drugiej kadencji, gdy zarzucono mu, że w wywiadzie udzielonym podczas powrotu z Afganistanu sugerował użycie Bundeswehry do obrony niemieckich interesów gospodarczych. W rzeczywistości chodziło mu o zapewnienie stabilizacji w świecie, co jest ważne także z gospodarczego punktu widzenia, biorąc jednak pod uwagę niemiecką historię, jego wypowiedź była niefortunna.