Prezesie Pawlak, dziękujemy!
PSL powoli, krok po kroku, wciąga Polskę w kryzysowy korkociąg
Najpewniej właśnie w ten sposób skończy się rozmontowywanie przez polityków partii Waldemara Pawlaka tego i tak, jak się wydaje, dalece niewystarczającego dla uchronienia Polski przed krachem zestawu reform i cięć budżetowych, które w swym exposé zapowiedział Donald Tusk.
Z kilkunastu ogłoszonych przez premiera propozycji zmian pozostało już naprawdę niewiele, które nie byłyby – w taki czy inny sposób, w mniejszym lub większym stopniu – skrytykowane, podane w wątpliwość albo wręcz wysadzone w powietrze przez liderów koalicyjnego PSL. Podniesienie składki rentowej o 2 punkty procentowe? A może o mniej niż dwa punkty? Zrównanie wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn oraz podniesienie go do 67 lat? A może kobietom wychowującym dzieci – za każde z nich – odejmować kilka lat od powszechnego wieku emerytalnego? Natomiast o wprowadzeniu do rolnictwa rachunkowości, włączeniu mieszkańców wsi do powszechnego systemu podatkowego i emerytalnego (likwidacja KRUS!) zapewne w ogóle nie będzie mowy.
Politycy PSL ujmują się za wszystkimi i za każdym z osobna, byle tylko odróżnić się od Platformy Obywatelskiej i podkreślić, że w koalicji rządzącej to oni są tymi, którzy „dbają o ludzi”. Wszelako zdemolowanie programu Tuska sprawi, że to właśnie ci ludzie (czyli my wszyscy) zapłacą za kryzys, w który wpędza nas PSL. Zapłacimy, drożej kupując paliwo i wszystkie inne towary pochodzące z importu, ale także te wyprodukowane w Polsce, bo przecież niewiele z nich nie zawiera w sobie czegoś z zagranicy. Zapłacimy, spłacając wyższe raty kredytów zaciągniętych w obcych walutach, bo złoty będzie się osłabiał wraz ze staczaniem się Polski w objęcia kryzysu. Itp., itd.
I za to wszystko będziemy mogli wkrótce „podziękować” Waldemarowi Pawlakowi oraz jego kolegom z PSL. Ale czy rzeczywiście im? Może jednak powinniśmy za to wszystko „podziękować” Donaldowi Tuskowi? To w końcu na nim – jako zwycięzcy wyborów – spoczywała odpowiedzialność za sformowanie koalicji rządzącej. A to przecież oznacza nie tylko obowiązek dogadania się z koalicyjną partią w sprawie podziału rządowych posad, ale także w sprawie programu reform (i cięć), które w czasie wspólnych rządów będą realizowane.
Czy Donald Tusk wywiązał się z tego obowiązku? Czy też dopuścił się – także tym razem, podobnie jak w 2007 r., formując pierwszą koalicję z PSL – rażącego zaniedbania, za które znów zapłaci nie on, ale my wszyscy – jako podatnicy (płacąc wyższe podatki) i jako klienci (niemal wszystko drożej kupując)?