Zanim zejdę do podziemia
Wstępniak
Istnieje już w Polsce drugi obieg czy nie? Czy obecna władza i system polityczny faktycznie przypominają ten z okresu PRL? I czy ci, którzy się z nim godzą, tracą moralną godność i honor? A może wręcz przeciwnie, takie oceny są tylko dowodem publicystycznej gorączki i histerii? Są komentatorzy, dla których samo postawienie takich pytań jest już dowodem, że z polską demokracją dzieje się coś niedobrego. Rzeczywiście, nie ma dymu bez ognia.
Gdyby niewykluczenie, gdyby nie całkowita nierównowaga stron sporu politycznego, gdyby nie fakt wyrzucenia z mediów publicznych wszystkich niemal znaczących publicystów o prawicowych poglądach, takiej debaty by nie było. Więcej – nie byłoby jej też pewnie bez katastrofy smoleńskiej, bez dojmującego poczucia, że obecny rząd i wspierające go media tak naprawdę nie były zainteresowane jej wyjaśnieniem, wskazaniem odpowiedzialnych i wyciągnięciem wobec nich konsekwencji. Ta dyskusja, zgoda, jest reakcją na krzyczącą niesprawiedliwość.
Śmieszą mnie zatem głosy tych, którzy twierdzą, że nierównowaga medialna wcale nie jest tak znacząca, bo przecież po prawej stronie jest „Nasz Dziennik”, Radio Maryja, „Gazeta Polska”, „Uważam Rze” i prawicowe portale. Naprawdę, taka opinia, a jest ona całkiem częsta, świadczy w najlepszym razie o ślepocie. Pomijam już, że media te nie stanowią wspólnej siły, że często i ostro się ze sobą spierają, reprezentując różny światopogląd. Nawet jednak gdyby zebrać je wszystkie razem i potraktować jako pewną całość, to tak pod względem siły oddziaływania, jak i zaplecza kapitałowego są nieporównywalnie słabsze od konglomeratu wielkich telewizji, w tym publicznej, potężnych stacji radiowych, największych gazet oraz tygodników. A i tak ich trwanie jest ciągle solą w oku establishmentu.
I znowu, żeby była jasność, taki stan nie jest wyłącznie skutkiem działania niewidzialnej ręki wolnego rynku, ale w dużej mierze efektem świadomych, politycznych decyzji podjętych przy okrągłym stole. To wtedy zadecydowano o dystrybucji dóbr, to wtedy tak, a nie inaczej – czyli broniąc interesów zwolenników ugody z komunistami – podzielono wpływy i zasoby. Przejęcie mediów publicznych przez PiS po wygranych przez tę partię wyborach było nieudaną i często niekonsekwentną próbą przywrócenia elementarnej równowagi. To wtedy na krótko okazało się, że w mediach publicznych można bronić polskiego interesu, że tradycja narodowa nie służy do wyśmiewania, a zasoby dziejowej mądrości nie zostały zgromadzone na ulicy Czerskiej.
To wszystko racja. Tylko pytam: czy słuszny sprzeciw wobec niesprawiedliwości wystarcza jako projekt polityczny? I dalej. Czy ci, którzy tyle mówią o tym, że są wolnymi Polakami i tak łatwo piętnują innych, nie popadają przez to w pychę i resentyment? Naprawdę warto te pytania mieć na uwadze. I odpowiedzieć sobie na nie, nim zejdzie się do podziemia.