Wiara czyni cuda
Co piąte małżeństwo w Polsce cierpi z powodu niepłodności. Metoda in vitro przedstawiana jest jako metoda ostatniej szansy. Czy słusznie?
Dr Tadeusz Wasilewski pracował w programie zapłodnienia in vitro blisko 15 lat. Kierował jednym z największych ośrodków w Polsce. Nie potrafi policzyć, ile dzięki niemu narodziło się dzieci ze szkła. Mówi krótko: wiele.
Zdecydowanie więcej chce dziś mówić o innym wymiarze programu in vitro, przebijającym się do mediów znacznie słabiej niż sukcesy pozaustrojowego zapłodnienia. – W in vitro występują dwie płaszczyzny: walki o życie i śmierci. Chcąc doprowadzić do skutecznego programu in vitro, trzeba powołać do życia kilka lub kilkanaście istnień ludzkich, z których część, na skutek naszego działania, będzie musiała umrzeć. Definicja życia jest jedna. Nauka o embriologii człowieka mówi wyraźnie: życie zaczyna się z chwilą połączenia komórki jajowej z plemnikiem. Nie ma innej definicji – mówi doktor, przyznając, że przez lata pragnienie niesienia pomocy niepłodnym małżeństwom pozwalało tę myśl zagłuszyć. Nie na długo. Głos sumienia co rusz dawał o sobie znać silniej.
– Dostrzegłem, że ta metoda jest niegodziwa. Właśnie dlatego, że giną istnienia ludzkie. Myślę, że nasze sumienie, sumienie medyczne, nie pozwala o tym zapomnieć. W deklaracji helsińskiej napisano, że lekarz jest zobowiązany do tego, by strzec godności człowieka, chronić ją i szanować. Zarodek jest moim małym pacjentem, którego mam obowiązek chronić i szanować jego godność. Nie mam innego wyboru, chcąc być lekarzem – podkreśla doktor, przytaczając liczne argumenty, odzierające in vitro z pozorów.
Najbardziej negatywne aspekty tej metody można sprowadzić do czterech kwestii:
1. Eugenika, czyli dokonywania wyboru, które zarodki są lepsze, a które gorsze. Wybranie spośród sześciu–ośmiu powołanych do życia dwóch, naszym zdaniem, najlepszych pod względem tempa rozwoju.
2. Kriokonserwacja, której poddane zostają niewykorzystane zarodki. Procedura zakłada, że gdy matka chce z nich skorzystać, wystarczy je odmrozić i w odpowiedniej fazie cyklu umieścić w jamie macicy. Jaka jest skuteczność? – Dużo mniejsza niż w przypadku procedury „świeżej”. Znam ośrodki, które przez kilkanaście lat nie mogą się pochwalić, że otrzymały telefon zwrotny o dodatnim teście ciążowym po transferze mrożonych zarodków – twierdzi dr Wasilewski.
3. Diagnostyka przedimplantacyjna, polegająca na sprawdzeniu stanu zdrowia zarodka przed jego podaniem. – Jeżeli zarodek jest chory, to gdzie trafi? Do jamy macicy? Do zamrożenia? Aż trudno mi powiedzieć, gdzie trafić może. Czy ludzie chorzy nie mają prawa do istnienia? Szczycimy się, że organizujemy olimpiady dla osób niepełnosprawnych, a równolegle ludzie, którzy są chorzy, nie mają miejsca. To jest współczesna schizofrenia społeczeństwa. Tak nie można!
4. Embrioredukcja. Zdarza się, że w celu zwiększenia prawdopodobieństwa zaistnienia ciąży podaje się do jamy macicy kilka zarodków. Można założyć, że wszystkie, np. cztery, zagnieździły się w jamie macicy i dobrze się rozwijają. Lekarz zdaje sobie sprawę, że prawdopodobieństwo donoszenia ciąży czworaczej do terminu porodu jest nikłe. Istnieje zagrożenie, że może się zakończyć ona poronieniem. Zdecydowanie bezpieczniejsza jest ciąża bliźniacza. Zagrożenie eliminuje się więc za pomocą tzw. embrioredukcji, czyli zabicia dwóch płodów w jamie macicy i pozostawienia tylko dwóch pęcherzyków ciążowych.
Dr Wasilewski z dnia na dzień porzucił dorobek całego życia. Spisał na straty zawodowy splendor, sukcesy i pieniądze. Nie miał pojęcia, co będzie dalej. Najważniejsze były dla niego wewnętrzna pewność i wsparcie najbliższych. Żona, lekarz pediatra, rozumiała tę decyzję doskonale.
– Przyszedł moment, w którym po słowach, jakie usłyszałem, nie potrafiłem już sięgnąć po leki, po narzędzia, których dotychczas używałem do realizacji programu in vitro. Moje sumienie biło jak dzwon. Nie dało się go niczym zagłuszyć. Nie miałem żadnych wątpliwości, czego chce Bóg. Byłem przekonany, że próbuje mnie poprowadzić drogą wiodącą w stronę szacunku do życia, a w programie in vitro tego życia nie ma. Owszem, pomagamy małżeństwom, rodzą się dzieci, ale jakim kosztem? – oto świadectwo doktora.