Łowcy słów
Żaden autor kryminałów nie wie tyle o światku przestępczym i realiach pracy mundurowych co sami policjanci. Jak się czyta spisane przez nich historie?
Robert „Ziółek” Ziółkowski w policji spędził 16 lat. Wystarczająco dużo, by poznać ją od podszewki, by znać jej dobre i, przede wszystkim, złe strony. W swojej pracy widział nie tylko zakrwawione czy rozkładające się ciała, ale i zapijaczonych, często nieradzących sobie z życiem lub odreagowujących stresy kolegów. W policji przeszedł drogę od „krawężnika", pracującego na ulicy, do członka Zespołu Poszukiwań Celowych w wielkopolskiej policji. A trzeba wiedzieć, że gliniarze z poznańskiego ZPC nie na darmo nazywani byli Łowcami Głów.
Rocznie zatrzymywali ok. 100 przestępców: złodziei, morderców czy porywaczy, w tym takich tuzów półświatka jak „Makowiec” lub członków gangów „Borysa” i „Drewniaka”.
„Łowcy Głów” to też tytuł jego debiutanckiej powieści, w której opowiada o pracy wydziału. – Akcja to oczywiście fikcja, ale inspiracją były prawdziwe wydarzenia, w których uczestniczyłem ja albo moi koledzy. Nie chcę tutaj wskazywać konkretnych spraw. Uważni znawcy tematu i czytelnicy policyjnych kronik na pewno odnajdą te postaci i sytuacje – mówi Robert Ziółkowski.
Bohaterowie Ziółkowskiego są wyraziści, a linia podziału na dobro i zło nie przebiega wzdłuż granicy komisariatu. Wśród policjantów mamy więc zarówno tępych lizusów, wazeliniarzy karierowiczów, jak i twardych facetów harujących od świtu do nocy. Ci lepsi gliniarze są głównie w ZPC. Źle opłacani, wystawiani na ryzyko, zalewani papierkową robotą płacą za swoje zaangażowanie skołatanymi nerwami, rozwodami czy alkoholizmem. W ostatecznym rozrachunku zawsze wiedzą jednak, po której stronie leży dobro.