Sprzedać Scarlett jak mydło
Dwa razy sztuka „Księżyc i magnolie” spadała z poniedziałkowego Teatru TVP. Wreszcie ją pokazano
Tekstem amerykańskiego scenarzysty Rona Hutchisona zajął się jeden z moich ulubionych telewizyjnych reżyserów i adaptatorów literatury Maciej Wojtyszko. Pech chciał, że dwa razy czekałem przed telewizorem, a za trzecim oglądałem przedstawienie, biegając po mieszkaniu i odbierając telefony. Nie do końca wychwyciłem więc zapowiadaną przez „Gazetę Telewizyjną” „niewesołą pointę”.
Cała sztuka o tyle jest niewesoła, że oglądamy, jak powstaje realne dzieło filmowe: „Prze-minęło z wiatrem”. Preparowane na pierwszym etapie przez trzech facetów zamkniętych w pokoju. Scenarzysta wcale nie zna książki, a odgrywający wobec tego przed nim główne sceny producent i reżyser podchodzą do słynnej powieści z małym nabożeństwem.
Rzecz jest bardziej złożona: producent David Selznick (świetny Marcin Dorociński) jest nią zafascynowany. Ale jako produktem. Do tego dają o sobie znać w paru momentach żydowskie traumy (Selznick i scenarzysta Hecht są Żydami). Amerykańskie mity znajdują się w rękach komiwojażerów, którzy się z nimi nie identyfikują. Prawda o Hollywood!
W sumie mamy trochę historycznych smaczków, choć główna myśl: „popatrzcie, jak jest naprawdę”, nie zaskakuje. Jak na okoliczności powstania, słynny film „Przeminęło z wiatrem” z roku 1939 nie przerażał zresztą absurdami czy nagięciami treści do potrzeb współczesnej publiczności. Selznick miał jednak intuicję.