Globalizacja wojny
„Listy przeciwko wojnie” Tiziano Terzaniego to ciekawy głos w dyskusji o kulturowym konflikcie Wschodu i Zachodu. Naiwny, ale bardzo ludzki
Tiziano Terzani był włoskim odpowiednikiem Kapuścińskiego – takie hasło, choć brzmi dość nieprzyjemnie i jednak krzywdząco dla obu autorów, potencjalnego czytelnika nakieruje w miarę trafnie. Obaj byli reporterami, obaj zjeździli świat, obaj czuli się jak ryby w wodzie zarówno podczas krwawych konfliktów w republikach bananowych, jak i w szarym dniu w Teheranie, Katmandu czy Kuala Lumpur. Obaj znali się nawet całkiem nieźle .
Obu też interesował nie tyle świat, co człowiek. A może raczej – gdy poznali już świat, zauważyli, że niezależnie od szerokości geograficznej człowieczeństwo oznacza dokładnie to samo. Stąd właśnie ich pogarda dla ekonomicznej bezduszności polityki, stąd też bardzo emocjonalny ton tekstów. Różnica tkwiła w tym, że Kapuściński okazał się twardszy i zachował równowagę reportera – w jego pisarstwie nie pojawiło się nic łzawego czy patetycznego. Terzani przeciwnie – z biegiem lat czuł się coraz bardziej człowiekiem z misją, a jego teksty z solidnych dziennikarskich relacji przeobraziły się w profetyczno-filozoficzne traktaty. Momentami nieco zbyt melodramatyczne.
Takie właśnie są „Listy przeciwko wojnie” – refleksje z podróży po Afganistanie, Pakistanie i Indiach po 11 września 2001 r. Kto jak kto, ale Terzani przeciwko wojnie miał prawo się wypowiadać. Urodził się w roku 1938, nie pamiętał więc może wybuchu II wojny, wychował się jednak w atmosferze panującej tuż po jej zakończeniu. Już jako korespondent „Der Spiegel” obserwował upadek Sajgonu, przyglądał się i opisywał interwencję Wietnamu w Kambodży, nie mówiąc o szeregu drobniejszych konfliktów.
W każdym z nich dostrzegał zależność przebiegu działań nie tyle od zainteresowania samych walczących stron, ile od polityki światowych mocarstw. To porażało go najbardziej. Był mądrym człowiekiem i wiedział, że wojna leży w ludzkiej naturze. W konfliktach po II wojnie światowej nie dostrzegał jednak niczego naturalnego – to dla niego konflikty wpisane w międzynarodowy biznesplan na tej samej zasadzie jak eksport węgla czy import bananów. Ot, element globalizacji mierzony statystycznymi słupkami, a nie liczbą ofiar.