
Wszystko nie tak
Naciski gen. Błasika na pilotów można dopisać do listy smoleńskich kłamstw i manipulacji. Długiej listy. Mimo że wielu jest na nią impregnowanych, prawda wpycha się drzwiami i oknami
Czy stało się coś przełomowego w poprzedni poniedziałek? Niewiele, wnosząc po pieśni niesionej przez medialny chór „ekspertów” wspieranych przez większość polityków. Obnażenie jednego z najpodlejszych kłamstw zaciemniających obraz katastrofy smoleńskiej poruszyło, ale tylko na chwilę.
Po tym, jak prawda została spacyfikowana, można zapytać, używając klasyka: „Jak wam się podoba?”. Co jeszcze was obejdzie, spłynie po plecach i szybko wyschnie? Jakie jeszcze kłamstwa da się usprawiedliwić? Ile jeszcze razy rosyjska retoryka używana będzie nad Wisłą do walki z tymi, którzy uparcie wykazują się zdroworozsądkowym niedowierzaniem oficjalnym wersjom, stawianiem pytań i drążeniem?
Oto upadł jeden z najczarniejszych mitów związanych z katastrofą Tu-154M – o dowódcy Sił Powietrznych stojącym nad pilotami i zmuszającym ich do lądowania mimo skrajnie niekorzystnych warunków pogodowych. Andrzeja Błasika nie było w kokpicie. Nie ma na to żadnych dowodów. Opinia krakowskiego Instytutu Ekspertyz Sądowych zdruzgotała ustalenia rządowej komisji, a kolejne dni jej omawiania skompromitowały zespół kierowany przez Jerzego Millera. Były minister, a dziś wojewoda, przyznał, że jego „eksperci odczytali słowa, natomiast słów nie przypisali nikomu (…) z całego kontekstu zdarzeń w tym dniu i wszystkich okoliczności, które były znane, komisja uzupełniła tę nierozpoznaną osobę, przypisując ten głos generałowi Błasikowi”.