Saga rodu Kisielewskich
Stefan Kisielewski był wyjątkowym, lecz przecież niejedynym wybitnym przedstawicielem swojej rodziny. Ekscentryczność odziedziczył po przodkach i przekazał ją dzieciom
Na początku Stefan Kisielewski się skrzywił. Pomysł podsunięty przez Piotra Gabryela, wówczas redaktora tygodnika „Wprost”, żeby wskazać ludzi, którzy zasługują na laury, wydał mu się dziwaczny. Jednak już podczas następnej rozmowy padły nazwiska. Wtedy zrodziła się myśl, by stworzyć Nagrodę Kisiela.
Kisiel musi mieć dziś sporo radości, patrząc z góry, jak sygnowany jego nazwiskiem konkurs wywołuje coroczny narodowy spór – choć jeśli patrzy na niektórych laureatów, może to być śmiech przez łzy. Kto godny, kto niegodny? I co by Kisiel o tym pomyślał? Bo kontrowersje pojawiają się prawie zawsze, gdy pod koniec roku kapituła ogłasza nazwiska zwycięzców.
Jednak już sam Kisiel zdążył przyzwyczaić opinię publiczną do werdyktów nieprzewidywalnych. Wśród nagrodzonych przez niego osobiście w 1990 r. znalazł się Mieczysław Wilczek, minister przemysłu w ostatnim komunistycznym rządzie. A rok później Bogusław Bagsik – „za stosowanie niekonwencjonalnych metod ekonomicznych” – właśnie wtedy, gdy wybuchła afera Art. B i laureat musiał salwować się ucieczką do Izraela.
Ekscentryczność w genach
Jak się rzekło, Kisiel ekscentryczność odziedziczył. Daniel, pierwszy Kisielewski, jaki zapisał się w dziejach rodziny, pochodził ze szlachty. Ukończył we Lwowie prawo i ożenił się z Walerią, przyrodnią siostrą Augusta Woronieckiego, nazywanego Czerwonym Księciem. Małżeństwo było mezaliansem, zaś Waleria po matce uchodziła za osobę niekonwencjonalną i potrafiącą postawić na swoim. Biografowie po latach dociekali, czy geniusz na pograniczu szaleństwa mógł na kolejnych Kisielewskich spłynąć po żeńskiej linii.