Pit Bull
Znany z niewybrednych ataków na przeciwników politycznych, socjalista Martin Schulz zapowiada, że w roli szefa Parlamentu Europejskiego nie będzie tak delikatny jak Jerzy Buzek i skończy z marginalizacją unijnych instytucji
Jego życiorys można opisać jednym zdaniem. Urodził się w Hehlrath pod Akwizgranem, przerwał naukę w gimnazjum, ukończył roczny kurs sprzedawcy książek i parał się tym zawodem do chwili, gdy został politykiem. Dziś księgarz polityk Martin Schulz jest, jak tytułuje go bulwarowy „Bild”, „nowym królem UE”.
Nie da się ukryć: kariera następcy prof. Jerzego Buzka na stanowisku szefa Parlamentu Europejskiego została ukoronowana, zgodnie z zasadą „nie matura, lecz chęć szczera zrobi z ciebie politykiera”. Już będąc 20-latkiem Schulz wstąpił w szeregi niemieckich socjaldemokratów (SPD). Początkowo nie interesował się polityką, chciał być piłkarzem. Grał w lokalnej drużynie Rhenania 05, lecz w wieku 20 lat nabawił się kontuzji kolana, która uniemożliwiła mu rozgrywki na zielonej murawie. Otworzył księgarnię, popadł w alkoholizm, a gdy uporał się z tym problemem, został z ramienia socjaldemokratów radnym, a nieco później burmistrzem Wuerselen.
Jego największym osiągnięciem na tym polu była budowa wodnego parku rozrywki Aquana, ostro krytykowana przez chadeków z powodu kiepskiej sytuacji finansowej tego nadreńskiego miasteczka. Stamtąd też wystartował w 1994 r. w wyborach do europarlamentu, został posłem lewicy, a potem szefem frakcji socjalistów i pełnomocnikiem SPD do spraw europejskich. Kilka dni temu, jak niegdyś na Stolicy Piotrowej, Niemiec przejął pałeczkę po charyzmatycznym Polaku i od razu ostrzegł, że ani Komisja UE, ani Rada Europejska, ani rządy krajów wspólnoty nie będą miały z nim łatwo. Co do tego można mieć pewność.
Martin Schulz nie przebiera w słowach i nieraz już popadł w konflikty z eurodeputowanymi, a nawet z szefami rządów krajów UE. O jego kontrowersyjności najlepiej świadczy fakt, że mimo dealu frakcji chadeków i socjalistów w sprawie podziału kadencji przewodniczącego PE między reprezentanta prawicy, którym był Buzek, i lewicy, którym został Schulz, jego kandydaturę poparło w głosowaniu w Strasburgu tylko 387 z 699 posłów. „Nie będę wygodnym przewodniczącym. Kto wierzy, że uzyska więcej Europy przez ograniczanie parlamentaryzmu, temu tu i teraz wypowiadam wojnę”, uprzedził nowy, niemiecki szef europarlamentu w mowie inauguracyjnej.
Kapo i inni
W toczeniu wojen Martin Schulz ma wprawę. W 2003 r., wtedy jeszcze jako wiceprzewodniczący socjalistów w PE, rzucił rękawicę premierowi Włoch. Na powitanie Silvia Berlusconiego, który przybył wygłosić przemówienie na okoliczność objęcia przez jego kraj unijnej prezydencji, niektórzy posłowie rozwinęli transparent z napisem: „Nie chcemy ojca chrzestnego w Europie”. Schulz utrzymał się w tej konwencji i pozwolił sobie na uwagę, że nie chce, aby włoski premier i magnat medialny zaraził europejską demokrację „wirusem konfliktu interesów”. Na tę insynuację, jakoby zamierzał zaszczepić we wspólnocie mafijne struktury, Berlusconi zareagował ripostą: „We Włoszech kręcony jest akurat film o nazistowskim obozie koncentracyjnym, zgłoszę pana do roli kapo”. W tym teleserialu pt. „Klatka pełna bohaterów” faktycznie jeden ze strażników nosił nazwisko Schulz.
Europoseł Schulz rozdawał razy na lewo i prawo, a ściślej bardziej na prawo niż na lewo. Tak, jakby kierował się maksymą: każdy może mieć własne poglądy, byle były takie jak jego. Tuż przed objęciem przez Czechy unijnej prezydencji w styczniu 2009 r. pofatygował się w towarzystwie ówczesnego szefa PE, swego rodaka Hansa-Gerta Poettering, oraz szefa frakcji Zielonych Daniela Cohn-Bendita aż do Pragi, aby udzielić prezydentowi Vaclavovi Klausowi nauki o demokracji i poinstruować go, co powinien, a czego nie podczas przewodzenia we wspólnocie. Klaus naraził się Schulzowi wyrażeniem obaw o brukselską hegemonię, odrywanie się od korzeni demokracji, ingerowanie w gospodarki państw wspólnoty, a przede wszystkim z powodu zarzutu podejmowania tak ważnych rozstrzygnięć jak traktat lizboński ponad głowami obywateli. Dla Schulza był to wystarczający powód do posądzenia Klausa o wykorzystywanie Unii i zdradę.