Włoska hańba
Pasażerowie statku „Costa Concordia” przez tydzień pławili się w luksusie. Ale kilkanaście godzin przed zakończeniem rejsu rozpoczął się dramat
Z powodu porażającej ludzkiej głupoty, niefrasobliwości i tchórzostwa u wybrzeży wyspy Giglio oprócz 34 osób zatonęło 115 ton luksusu i high-tech” – zawyrokował prokurator Francesco Verusio prowadzący śledztwo w sprawie katastrofy wycieczkowca „Costa Concordia”. Za sprawą kapitana, który uciekł z tonącego statku, Włochy ogarnęło zbiorowe poczucie narodowej hańby.
To był piękny rejs. Za jedyne 1300 euro małżeństwo z dwojgiem dzieci mogło przez tydzień kąpać się w luksusie, zobaczyć Barcelonę, opłynąć Sycylię i Wyspy Kanaryjskie. Kolos „Costa Concordia” zabrał na swoje 11 pokładów 3 tys. pasażerów z całego świata. Nad wygodą i bezpieczeństwem turystów czuwało ponad tysiąc marynarzy, kucharzy, kelnerów i stewardów. Niezapomniane wrażenia miały się skończyć w sobotę w Savonie. Jednak kilkanaście godzin wcześniej, o 21.45 w feralny piątek 13 stycznia, statkiem targnął wstrząs, a w chwilę potem zgasło światło. „Costa Concordia” uderzyła w granitową skałę. Ta rozorała i przebiła kadłub sporo poniżej linii wody na długości 70 metrów. Już w 8 minut później zalało maszynownię. O północy 300-metrowa Costa Concordia leżała wpółzatopiona na prawej burcie o 100 metrów od wyspy Giglio. Gdyby nie to, że statek osiadł na przybrzeżnych skałach, najpewniej ofiar byłyby setki, jeśli nie tysiące.
Trzy syreny
Powód, dla którego wycieczkowiec wpadł na skałę 300 metrów od brzegów wyspy, tak poraża ekstrawagancją i niefrasobliwą brawurą, że wydaje się niewiarygodnym absurdem. Jak dziś wiadomo z całą pewnością, kapitan „Costa Concordia” Francesco Schettino zboczył z kursu o blisko trzy mile morskie, by podpłynąć do Giglio i oddać marynarski salut (trzy syreny) mieszkającemu tam słynnemu emerytowanemu kapitanowi żeglugi wielkiej Mario Palombo. Poza tym chciał zrobić przyjemność pochodzącemu z wyspy oficerowi hotelowemu statku Antonello Tievolemu.