Kaczysta Donald Tusk
Premier nagle przestał mówić po europejsku, a zaczął – po polsku
Chyba właśnie w ten sposób najłatwiej streścić przemianę, która dokonała się w Donaldzie Tusku w ubiegłym tygodniu. Z jednej strony – lepiej późno niż wcale, z drugiej – czyż to nie kolejny dowód sporej naiwności tego polityka? Czyżby rzeczywiście szef rządu dopiero teraz pojął to, co np. premier Wielkiej Brytanii David Cameron i kanclerz Niemiec Angela Merkel wiedzą „od zawsze”? Że znacznie bardziej się opłaca mieć własne zdanie, niż go nie mieć, a ewentualną rewizję swego stanowiska (czy też stanowiska państwa, które się reprezentuje) drogo – możliwie jak najdrożej! – „sprzedać”?
W sprawie europejskiej unii fiskalnej do ubiegłego tygodnia Polska realizowała tę strategię Donalda Tuska, która stanowiła, że nasz kraj będzie się starał wejść do unii fiskalnej w zasadzie za wszelką cenę oraz bezwarunkowo wesprze finansową akcję ratowania strefy euro, pożyczając w tej intencji Międzynarodowemu Funduszowi Walutowemu niemałe pieniądze. Gdy później dowiedzieliśmy się, że – wbrew wcześniejszym zapewnieniom rządzących polityków – nie będziemy wpuszczani na szczyty eurolandu (w najnowszej wersji projektu umowy ten zapis nieco złagodzono), szef rządu po prostu uznał swoją (i Polski) porażkę, przyznając: „Trudno, nie wszystko można wygrać”.
I oto nagle, w ostatnią środę, Donald Tusk doznał przemiany. Zapowiedział, że to, czy Polska przystąpi do unii fiskalnej, zależeć będzie od wyniku rozmów w sprawie dopuszczenia Warszawy do grupy decydujących o kształcie strefy euro. Czyli przestawił politykę na tory postulowane przez część opozycji, w tym przez partię Jarosława Kaczyńskiego.
Inaczej mówiąc, najpierw premier oddał poparcie Polski dla unii fiskalnej za darmo, a teraz postanowił je wycofać i podbić stawkę. Zaiste przedziwna to taktyka negocjacyjna; taktyka, obawiam się, nie budująca autorytetu Polski. Ale oczywiście lepiej przyjść po rozum do głowy poniewczasie, niż z uporem trwać w błędzie.
A swoją drogą, ciekawe, czy ten nagły zwrot w polityce Tuska jest rezultatem głębokiego namysłu, czy też (jak w wypadku zapowiedzi, że Polska już w 2011 r. przystąpi do eurolandu) decyzją podjętą w afekcie i – jak się wydaje – nawet bez konsultacji z odpowiednimi ministrami. Ciekawe też, jak na tę zmianę zareagują owi ministrowie (na czele z szefem dyplomacji Radosławem Sikorskim) i całe zastępy chwalców wszystkich, także wzajemnie się wykluczających, strategii i taktyk premiera. Zapewne jak zwykle zadeklarują: właśnie to zawsze mieliśmy na myśli.