Karta w opałach
Ze Zbigniewem Gluzą, założycielem „Karty”, prezesem ośrodka KARTA rozmawia Piotr Zychowicz
Czy 30-letnia historia niezależnego Ośrodka KARTA właśnie dobiega końca?
Tak. Doznaliśmy zderzenia ze ścianą. To dla mnie olbrzymie zaskoczenie. Zawsze mi się wydawało, że tego, co robimy, takiej właśnie społecznej aktywności – Polska potrzebuje. Że jest w naszym kraju miejsce na spokojne i bezstronne opowiedzenie o XX w., także o tym, co w nim najcięższe, co obnażało człowieka. I że warto to robić w ramach trzeciego sektora, czyli powinności obywatelskiej. Nie dla karier czy partykularnych racji, ale z poczucia, że wymaga tego nasza tożsamość. Teraz okazuje się, że takiego miejsca nie ma.
O kłopotach KARTY wiadomo nie od dziś.
Dwa lata temu nasz ośrodek właściwie stał się bankrutem. Wpadliśmy w bardzo poważne zadłużenie, głównie wobec wierzycieli państwowych, przede wszystkim ZUS. Metodą ciągłej improwizacji i łatania dziur udawało się nam jednak trwać. Daliśmy apel publiczny, wysłaliśmy sygnał, że nie dajemy sobie rady. Wtedy otrzymaliśmy pomoc, która ratowała nas przed ogłoszeniem upadłości.
Czy ta pomoc przyszła ze strony państwa?
Nie, raczej od społeczeństwa. Między innymi dwie osoby prywatne wpłaciły nam na konto po 50 tys. zł. O 50 tys. wzrosła też zbiórka 1 proc. podatku, który mamy prawo otrzymywać jako organizacja pożytku publicznego. Pojawiły się co prawda obietnice resortowe, lecz zrealizowane cząstkowo – pomoc nie stała się systemowa, objawiła się incydentalnie. Nie było mowy o tym, by stworzyć jakiś trwały mechanizm.
Co się zmieniło teraz?