
Czy wielkie koncerny rządzą?
Odpowiedź na tytułowe pytanie brzmi: w dużej mierze tak. Ale nie musimy się tym aż tak mocno martwić
Cóż to były za czasy, gdy słynni poeci pisali o korporacjach wiersze. Chilijczyk Pablo Neruda, laureat literackiego Nobla, poświęcił napisany w 1950 r. pamflet amerykańskiemu koncernowi United Fruit: „Gdy zabrzmiała trąbka/na Ziemi wszystko już było gotowe/a Jahwe podzielił świat". Bóg obdarował doczesnymi dobrami m.in. Coca-Colę, Ford Motors oraz United Fruit, giganta na rynku bananów. Według Nerudy firma ta „zajęła najbardziej soczyste połacie wybrzeża, najsłodszą część Ameryki" i nazwała te tereny „republikami bananowymi".
United Fruit Company była de facto właścicielem kilku krajów Ameryki Środkowej. Zyskała przydomek „La Frutera" i stała się symbolem jankeskiego tupetu oraz ekonomicznej bezwzględności w regionie. Jeśli dziś większość mieszkańców Kostaryki, Hondurasu czy Gwatemali ma nie najlepsze zdanie o Amerykanach, to właśnie z powodu United Fruit Company i jej mrocznej historii.
Dziś nikt nie tworzy poematów o Gazpromie czy ExxonMobil, nie układa limeryków o Halliburtonie czy JP Morgan. Współcześni zbuntowani „poeci" co najwyżej wykrzykują w stronę korporacji niecenzuralne slogany i walczą z nimi przy pomocy wysuniętego środkowego palca. Lecz podejrzliwość, a czasami wręcz nienawiść wobec wielkich koncernów jest bodaj jeszcze większa niż pół wieku temu. „Oburzeni" oskarżają je o podwójną moralność i bezbrzeżną chciwość. O chęć zawładnięcia całym światem i próbę postawienia się ponad prawem. Korporacje miałyby stanowić zagrożenie dla demokracji, a politycy, którzy przyjmują od nich darowizny i z nimi współpracują, są potępiani w czambuł.