Gdzie kończy się człowiek
„Imiona Boga” to błyskotliwa próba odnalezienia dyskusji teologicznej w powieściach fantastycznych
Czy uganiające się po ulicach postapokaliptycznych miast androidy, uzdolnieni psionicznie kosmici albo bohaterowie narkotycznych wizji mogą mieć cokolwiek wspólnego z Bogiem i nie być przy tym karykaturą Biblii? Dla kogoś, kto czytywał C.S. Lewisa, Waltera M. Millera czy po prostu Philipa K. Dicka, jest to oczywiste. Trylogia kosmiczna tego pierwszego to przecież po prostu wpisany w międzyplanetarne przestrzenie starotestamentowy mit o kuszeniu, upadku w grzech i proroctwie zbawienia. Na tej samej zasadzie „Boża inwazja" Dicka jest powtórzeniem mitu o powtórnym przyjściu Mesjasza – cóż z tego, że szatan ma tu formę sieci komputerowej, zbawiciel w łonie matki leci na ziemię z planety CY-30 CY-B, a prorok Eliasz prowadzi sklep z płytami? „To nie alegorie Ewangelii ani jej bluźniercze »wersje«, ale inne realizacje tego samego mitu, który w przypadku Jezusa był Prawdą" – zauważa Dominika Oramus. Jej książka o wątkach religijnych w literaturze fantastycznej to rzecz na poziomie zupełnie unikalnym.