Skojarzeniom precz
Czasem świetny strzał marketingowy, promocyjny może przynieść więcej szkody niż pożytku. Trochę tak jest z beaujolais nouveau.
W każdy trzeci czwartek listopada świat szaleje, rzuca się na świeżutkie wino, by po chwili kręcić nosem, że sikacz, że kompot, stare landrynki i w ogóle pic na wodę, fotomontaż. A za rok apiat' znów kupuje.
Skoro karuzela kręci się, to gdzie tu szkoda? Ano w tym, iż w pięknym regionie Beaujolais nad Renem produkuje się nie tylko młodziutkie sikacze, ale i całkiem atrakcyjne, mocno owocowe, dojrzałe wina, którym trochę owo listopadowe zamieszanie szkodzi. To trochę tak, jakby Doda zaśpiewała kantyczki do Najświętszej Panienki – kantyczki może i piękne, ale skojarzenie z Dodą...
A ja namawiam, odrzućmy skojarzenia! Pomyślmy raczej o tym, że czcigodni bracia benedyktyni mylić się nie mogli, gdy we wczesnym średniowieczu uczyli tubylców na nowo uprawy winorośli. Początek samemu beaujolais dał niejaki Filip II Śmiały, znany głównie z tego, że choć dzielnie stawał, to dał się złapać Anglikom do niewoli po bitwie pod Poitiers. Blisko 40 lat później, w 1395 r., już jako książę Burgundii zakazał tam uprawy szczepu gamay jako konkurencji do pinot noir.
Cóż było robić? Gamay przeniesiono nieco bardziej na południe, do regionu Beaujolais. I tak robią tam od 600 lat naprawdę miłe trunki, które wielu Polakom, a zwłaszcza Polkom, powinny przypaść do gustu. Czemu? Ciągle bowiem słyszę: „Napiłabym się czerwonego wina, ale żeby nie było kwaśne i takie cierpkie". Drogie panie, to coś dla was! Sama wiśniowa, fiołkowa przyjemność, bez śladu taniny na języku.
No i w nader przyjemnych cenach. Marks & Spencer sprzedaje głównie ciuchy – Anglicy kpią sobie, że to tam kupowała bieliznę Margaret Thatcher. Ja te stoiska omijam i pędzę wprost do delikatesów. Dość, że wina mają tam świetne, a i ceny sympatyczne.
Masz pytanie, wyślij wiadomość do autora: r.mazurek@uwazamrze.pl