Po co republikanie biją się ze sobą?
Konkurs piękności, ale i realna debata. Kosztowny show, ale i realny sprawdzian kandydatów
Przerwa w amerykańskich prawyborach, ale kampania trwa. Co Mitt Romney utrwala swoją przewagę, to któryś z trzech republikańskich konkurentów pokonuje go w jednym ze stanów i rozstrzygnięcie zostaje odsunięte.
Czy dobrze rozumiemy prawybory? Stworzono je nie po to, aby dać prawo głosu partyjnym działaczom, jak przy pojedynku Komorowski – Sikorski w Polsce, ale aby je im odebrać na rzecz obywateli.
I to działa. Z wielkimi emocjami.
Nieprzypadkowo najefektowniejsze filmy o prezydenckiej rozgrywce – „Najlepszy człowiek" Franklina Shaffnera z 1964 r. i „Barwy kampanii" Mike'a Nicholsa z 2004 r. – dotyczyły nie kampanii właściwej, ale tej wstępnej. Z jej mieszaniną kuluarowej intrygi, bo trzeba zabiegać o lokalne autorytety, ściskać ich żony i dzieci, oraz wojny totalnej w mediach, z szukaniem szkieletów w szafach.
To mogą być pierwsze od lat prawybory, w których republikanie poznają zwycięzcę dopiero na konwencjiBo te prawybory angażują wielkie grupy obywateli. W 2008 r. na kandydatów demokratycznych i republikańskich głosowało wstępnie ponad 26 mln ludzi.
W 40 spośród 50 stanów proces wyłaniania delegatów na narodowe konwencje: republikańską i demokratyczną jest organizowany przez władze stanowe. To one dostarczają lokali, urn i urzędników liczących głosy. Jedynie w 10 wyłania się delegatów na partyjne imprezy – zjazdy zwane kaukusami.