Kraj dla starych ludzi
Za 30 lat może nas czekać emerytalny Armagedon, jeżeli nie przeprowadzimy poważnych reform
Luty 2042 r. Ulica Marszałkowska w Warszawie. Naprzeciw siebie stoją dwa tłumy obdartusów. Jedna grupa zebrała się na rondzie, gdzie kiedyś był zegar długu postawiony przez Leszka Balcerowicza, ale dawno już został zdewastowany, bo ludzie się wściekli, kiedy dług publiczny na mieszkańca przekroczył sto tysięcy złotych. To grupa młodych ludzi, przeciętna wieku tak na oko około 25 lat, jest też wielu studentów. Twarze zaciągnięte gniewem, ręce zaciśnięte na trzonkach, oczy ciskające gromy. Są ich dobre dwa tysiące. W odległości 300 m, tam, gdzie na przełomie millennium, w dobrych czasach, był supermarket Sezam, stoi 10-tysięczny tłum. Pomarszczone twarze, zniszczone wiekiem, stresem i długą, prawie niewolniczą pracą. Wychudłe ciała, na których ubrania wiszą jak na strachu na wróble, ręce zaciśnięte w pięści, gardła rozdarte w geriatrycznym okrzyku. W samo południe oba tłumy ruszają naprzód, młodzi w pełnym biegu, trzonki uniesione w górę, starzy powoli suną krok za krokiem, bucząc coraz głośniej. Są słabi i niedożywieni. Idą powoli, potykając się o liczne i głębokie dziury w jezdni, ale jest ich pięć razy więcej, więc wiedzą, że dadzą młodym radę.