Nowa przygoda z Joyce’em
Czy „Finneganów tren” wielkiego Irlandczyka wzbudzi w Polsce tyle emocji co tłumaczenie jego „Ulissesa” ponad 40 lat temu?
Ukazanie się pełnego polskiego wydania „Finnegans Wake", powstałego w 1939 r. najbardziej tajemniczego dzieła Jamesa Joyce'a (1882–1941) w tłumaczeniu Krzysztofa Bartnickiego, jest wydarzeniem literackim. Wątpię jednak, czy dorówna ono wybuchowi zainteresowania twórczością wielkiego pisarza, jakiego byłem świadkiem po wyjściu w 1969 r. jego „Ulissesa" w przekładzie Macieja Słomczyńskiego?
Mimo że od października 1956 r. nie wciskano już nam nachalnie literatury radzieckiej, ukazywały się klasyka i nowości światowe, to głód książki z Zachodu był wciąż duży. W przypadku Joyce'a doszedł jeszcze kompleks nieodrobionych lekcji. Przed wojną, dzięki m.in. przekładowi Jarosława Iwaszkiewicza, znane były wiersze Joyce'a, a w PRL wznawiano tłumaczony w 1931 r. przez Zygmunta Allana „Portret artysty z czasów młodości", ale najważniejsze dzieła twórcy pozostawały niedostępne.