Od jazz-bandu do Muzeum Jazzu
Oby się ziścił sen o takiej placówce w naszym kraju
Jazz jest jedną z polskich specjalności. Nazwiska Komedy, Seiferta, Stańki czy Urbaniaka są w świecie znane, na równi z reprezentantami naszej klasyki (od Chopina i Szymanowskiego po Góreckiego, Pendereckiego i Kilara) czy muzyki filmowej (z laureatami Oscarów – Kaperem i Kaczmarkiem na czele). Żyjemy z jazzem kilkadziesiąt lat, ale czas zaciera ślady przeszłości. Trzeba się o nie zatroszczyć.
Pionierami muzyki synkopowanej nad Wisłą byli po I wojnie światowej Zygmunt Karasiński i Henryk Wars oraz uciekający z Berlina przed Hitlerem Ady Rosner, trębacz i bandlider, jeden z pierwszych europejskich jazzmanów zdolnych konkurować z Amerykanami.
Publiczność polska witała nowinki z sympatią, choć autorytety nie skąpiły krytyki. Krystian Brodacki, autor wydanej w 2010 r., napisanej z kompetencją i temperamentem „Historii jazzu w Polsce", cytuje opinię Kornela Makuszyńskiego, traktującego jazz jak „dziki murzyński chwast". Łagodny zazwyczaj literat grzmiał: „Jazz-band zagłusza. Już nic nie słychać, tylko jego wycie, rozdzierający bek saksofonu i jazgot skrzypiec. Nie słyszysz własnego serca, tylko miarowy huk bębna".