Garbowanie naszej skóry
Janusz Rolicki: Od lewego
Dawniej państwa łupiły swych obywateli prostymi podatkami. Wiadomo było za co i po co. Dziś państwa się wycwaniły. Obniżają podatki bezpośrednie i łupią nas akcyzą, VAT itp. itd. W rezultacie więcej niż połowę zarobków zabiera nam słodka ojczyzna.
Za prawie wszystko, co kupimy, płacimy 23 proc. podatku VAT. Do tego dochodzi PIT od 19 do 32 proc., no i akcyzy... od benzyny, gazu itp. itd. Kiedyś władza – gdy ceny ropy fiksowały – obniżała akcyzę, dzisiaj już nie, bo ponoć nie pozwala na to Unia. Kiedyś istniało spożycie zbiorowe. Była to forma ulżenia uboższym. Dzięki niemu tanie były komunikacja miejska, koleje osobowe, wczasy, opieka zdrowotna. Dziś po tym dobrodziejstwie pozostało wspomnienie. Na brak zastępczej formy owego spożycia nie narzekają jedynie przedstawiciele wojska, policji, prokuratury i sędziowie. Oni bowiem nie płacą za swe ubezpieczenie, a dostają 75 proc. pensji, gdy idą na emerytury. Nie gorsi są posłowie. Stanowią prawo i w nagrodę korzystają, wraz z radnymi, z nieopodatkowanych diet. Dla nich też są tańsze kredyty i odszkodowania za niewybranie do Sejmu, a także zapomogi itp. itd. Z hojności kasy, z nas zdartej, korzystają rządowe i samorządowe „naczdyrdupsy", które mają przyspawane siedzenia do samochodów służbowych, a portfele do dodatków reprezentacyjnych.
W rezultacie państwowa, a więc samorządowo-rządowa kolumna samochodowa liczy 55 tys. limuzyn.
Nasi wybrańcy dawno już zapomnieli o takich reliktach komunizmu jak wieczysta dzierżawa, którą miast zlikwidować – jak obiecywano – podwyższono kilkanaście razy. A to, co ojczyzna buduje dla następnych pokoleń, jest coraz bardziej rozrzutne. Autostrady płatne jak we Francji, koleje coraz kosztowniejsze. Wynika to nie z rachunku ekonomicznego, lecz z potrzeby ukrycia własnej rządowo-samorządowej nieporadności. Za obdzieranie nas ze skóry otrzymujemy państwo coraz mniej sprawne i źle broniące naszego bezpieczeństwa. Patrz, choćby sól przemysłowa! Wstyd!
Jerzy Jachowicz: Do prawego
Panie Grzegorzu, głowa do góry. Agencja Transfer jest po to, by skutecznie pomagać politykom. Czytał pan może książkę naszego prezesa prof. Jerzego Podmianki „Zmiana jest wszystkim"? Szkoda. Wiedziałby pan, że transfer jest przeżyciem radosnym i stawia przed każdym nowe wyzwania. – O to mi chodzi. Nie mogę dłużej tak bezczynnie żyć – wyrzucił z siebie Grzegorz Schetyna.
– Jako szef komisji zagranicznej może pan przecież jeździć po świecie. – Właśnie w tym rzecz. Mam partyjny zakaz opuszczania kraju, dopóki premier Tusk nie zdecyduje, na jak długo i jak daleko mnie wyśle. Nie jestem pewien, czy nie rozmawia w tej sprawie z Putinem. Dlatego tylko transfer! I to szybki, zanim się połapią.
– Spokojnie. Z Łukaszem Gibałą mieliśmy nie lada kłopoty, a jednak sobie poradziliśmy w jeden dzień, więc niech i pan będzie dobrej myśli. Palikot chciał być fair i dla wyrównania rachunku miał zamiar wymienić Gibałę na Annę Grodzką. Ale ona zaparła się w drzwiach, złapała się rękami futryny i nikt nie dał rady jej wypchnąć. Wyznała nam, że nie może żyć bez Armanda Kamila Ryfińskiego. Mówiła, że wprawdzie nie ma u niego żadnych szans, że się od niej opędza jak od natarczywej muchy, ale miłość jest silniejsza od drobnych prztyczków w nos, jakie jej wymierza Armand.
I ona nie rezygnuje. Ostatnio do swojego scenariusza filmowego o własnym, ciekawym życiu wprowadziła całkiem nowego głównego bohatera, dla którego wzorem – ze wszech miar udanym – jest poseł Ryfiński. – Nie odejdę z Ruchu bez Armanda – krzyczała wniebogłosy, dopóki Palikot nie skapitulował.
– Z panem, panie pośle Schetyna, jest inne zmartwienie. Według naszego rozeznania nikt pana nie chce. Chyba się pana boją. Wspaniałomyślność wykazał Palikot. Zgodził się pana przyjąć do Ruchu, ale pod jednym warunkiem. Że obejmie pan stanowisko dyrektora wesołego miasteczka, które szef Palikot chce otworzyć po przerwie wakacyjnej. – Wchodzę w ciemno – odparł Schetyna.