Jan Vincent Kaligula
W poszukiwaniu pieniędzy dla budżetu minister finansów posunął się do sposobu, z którego bodaj ostatni raz korzystano w starożytnym Rzymie
Wszyscy czytelnicy powieści Gravesa o cezarze Klaudiuszu pamiętają zapewne, co robił Kaligula, kiedy zaczynało mu brakować pieniędzy (co zdarzało się często). Sprawdzał, czy ostatnio zmarł jakiś bogatszy arystokrata i czy w testamencie zapisał on co najmniej jedną czwartą majątku cesarzowi. Jeśli tego nie zrobił, ogłaszał niewdzięcznika wrogiem ludu i konfiskował cały spadek.
W czasach nowożytnych od zwyczaju podłączania się przez władzę pod spadki nie zrezygnowano do końca, utrzymując podatek spadkowy. Jest to podatek wredny, bo służący odzieraniu wdów oraz sierot, i trudny do uczciwego uzasadnienia, bo opodatkowaniu podlega tu dorobek czyjegoś życia, który wszak był już raz, w czasie gromadzenia, opodatkowany. Stąd też budzi krytykę, przed którą władza publiczna niekiedy ustępuje; u nas polegało to na zaniechaniu jego poboru w sytuacji, gdy dziedziczenie odbywa się w tzw. pierwszej linii pokrewieństwa.