Król przybywa z Gruzji
Węgier Węgrem, ale wiadomo, że naszymi nowymi bratankami są Gruzini, a czynnością nader patriotyczną jest picie gruzińskich win.
Od razu powiedzmy jednak, że z gruzińskimi winami jest pewien problem. Otóż w Polsce można z reguły dostać te najtańsze, najprostsze i, co tu kryć, najgorsze, które skutecznie zniechęcają amatorów. I dopóki z gruzińskim winem kojarzyć się będzie straszący jeszcze w supermarketach napój winopodobny „Grigorij", lepiej nie będzie.
Tymczasem to bracia Gruzini, wraz z kuzynami Persami, jako pierwsi zaczęli uprawiać osiem tysięcy lat temu (tak, tak, nasi wtedy jeszcze na drzewach pod Biskupinem spali) winorośl i przez wieki odnosili na tym polu niemałe sukcesy. Matecznikiem gruzińskim win stała się leżąca na wschód od Tbilisi Kachetia, a najważniejszym szczepem dające ciemne, granatowe wręcz wino saperavi.
Tradycja, której bracia z Kaukazu są wierni, każe pierwszy etap produkcji wina przeprowadzać w amforach, czyli wielkich, glinianych dzbanach zakopanych po szyjkę w ziemi. Bądźmy szczerzy, kosztowny ten proceder stosuje się dziś tylko przy wyrobie najlepszych, najszlachetniejszych trunków, choćby królewskiego Satrapezo – prawdziwej ozdoby wielkanocnego obiadu. Niewiele ponad 100 zł, a możemy mieć poczucie obcowania z absolutną doskonałością.
Prawdziwą sztuką jest jednak zrobić Marani Saperavi – podstawowe, proste i tanie wino o ujmującym bukiecie. A gdyby tak na poniedziałkowy deser wpadła do nas dawno niewidziana ciotka, która to wina nie pije, bo kwaśne, to zamiast likierku polećmy jej półsłodkie, ale zachowujące charakter, umiar i sens Kindzmarauli.
Marani Saperavi, Marani Kindzmarauli, Satrapezo Saperavi 2009