Stypa za ćwierć bańki
Zamiast brać obiecane przez PO w wyborczych klipach 300 mld z Unii, wygląda na to, że będziemy oddawać te już przyznane
Skromne ćwierć miliona złotych wyłożyło miasto stołeczne Warszawa na fetę z okazji otwarcia mostu Północnego (trochę się zdziwiłem, że dopiero teraz, bo pamiętam, jak publicyści „Gazety Wyborczej" zachwycali się, że most Północny jest gotowy już dobrych kilka lat temu – co prawda, zachwycali się też „faktem", iż rządowi „właściwie już" udało się wybudować autostrady). Można rzec, co to jest ćwierć bańki, gdy się wydało na most ponad dwa miliardy. Z których co prawda wielką część wzięła na siebie ofiarnie Unia Europejska, ale pod warunkami, jakich strona polska nie dopełniła.
Ten problem dotyczy zresztą nie tylko jednego mostu, ale praktycznie wszystkich unijnych „współfinansowań". Bodaj żaden z pierwotnych kosztorysów nie został dotrzymany. Optymiści („którzy są miłymi w gruncie rzeczy kretynami", jak to kiedyś ujął Jan Pietrzak) pocieszają, że nigdy jeszcze Unia Europejska nie skorzystała z faktu, iż dotowany kraj nie dotrzymał warunków, i nie zażądała zwrotu pieniędzy. Można na to odpowiedzieć, że nigdy też wcześniej Unia nie była w kryzysie i nie widziała potrzeby powściągania swej hojności. Nigdy nie zablokowała wypłaty przyznanych Polsce pieniędzy, jak to robi z 300 mln z funduszów spójnościowych, z jednoznacznie pedagogiczną intencją. Nigdy wcześniej nie wykorzystywała dotacji do wywierania politycznych nacisków na państwo członkowskie, jak to dziś bez zażenowania robi w stosunku do Węgier, i nigdy wcześniej nie odchodziła od wspólnotowego stanowienia prawa ku traktatom międzyrządowym, jak to zrobiła w wypadku tzw. paktu fiskalnego, który może nie nadaje się na kamień węgielny nowej europejskiej prosperity, ale na pewno jest kamieniem nagrobnym dla traktatu lizbońskiego.