Co dalej z rządowym serialem?
Dramatyczny zwrot akcji w serialu „Rządy Donalda Tuska" może budzić zdumienie niejednego widza.
W jego pierwszej części wszystko było na zielono. Byliśmy zieloną wyspą na wzburzonym morzu kryzysu. Rósł PKB, przybywało miejsc pracy, prawie wszystkie prognozy były optymistyczne. Było tak dobrze, że administracja pęczniała jak na drożdżach, wzrastał też zastraszająco szybko dług państwa, ale nikt się tym specjalnie nie przejmował. Premier był prawie zawsze uśmiechnięty, wszystkie problemy rozwiązywał od ręki, a tych których nie mógł, unikał jak zarazy. W końcu wsiadł do tuskobusu i wygrał wybory bez niczyjej pomocy.
I oto nagle trach. Zwycięzca gwałtownie posmutniał. Zdumiony widz dowiedział się niespodziewanie, że trzeba podnosić podatki, ciąć wydatki, wydłużać wiek emerytalny, więcej płacić za leki. Co gorsza, okazało się też, że wszystkie optymistyczne perspektywy diabli wzięli.