Upiory przeszłości
Od lewego
Janusz Rolicki
Przed kilku laty moja córka, będąc na stypendium Erasmusa w Barcelonie, na wykładzie usiadła w jednej ławce z kolegą Litwinem.
Aby stworzyć miły klimat, powiedziała mu, że jej ojciec urodził się w Wilnie. I wtedy usłyszała serio, że jest Litwinką. „Bo nie ma Polaków wileńskich, tylko są spolonizowani litewscy zaprzańcy". Przytaczam tę wypowiedź, bo jest ona z jednej strony charakterystycznym świadectwem nieuctwa historycznego nacjonalistów litewskich, a z drugiej – praprzyczyną dzisiejszego konfliktu z tym krajem. Zarzut nieuctwa postawiony temu studentowi bierze się stad, że ów młody Litwin nie wie i nie chce wiedzieć, że przed I wojną światową, jeszcze wedle ostatniego spisu z czasów Mikołaja II, Polacy w Wilnie stanowili 60 proc. mieszkańców, Żydzi 30 proc., a Litwini ledwie 2 proc. Dziś, niestety, po ostatniej wypowiedzi pani prezydent Grybauskaite, można już mówić o konflikcie, a nie tylko sporze pomiędzy Polską a Litwą. Zdaniem pani prezydent Polska ma spiskować z Rosją przeciw Litwie. Nam trudniej o podobny absurd, ale nieprzychylni nam Litwini mogą być o tym przekonani. Dla nich nasi rodacy z Wieleńszczyzny, a stanowią oni 8–10 proc. obywateli Litwy i zamieszkują zwarty obszar, są jedynie wynarodowionymi Litwinami i w związku z tym należy im pomóc w powrocie na litewskie łono. Stąd nasi sąsiedzi rozgrzeszają praktyki swego rządu, który lituanizuje ich nazwiska, szkoły i nie dopuszcza do pisania nazw miejscowości po polsku. W Polsce pojawiły się głosy, że dla dobra wspólnego należy Litwinom, jako mniejszym braciom, odpuścić. Pytam dlaczego, skoro ta polska mniejszość od stuleci wynaradawiana trzyma się swych korzeni. Znamienne, że Litwini wynaradawiając naszych rodaków, nie zważają na normy europejskie. Dlatego uważam, że w imię dobrej przyszłości naszych narodów należy spokojnie i bez irytacji patrzeć na ekscesy takie jak pani Grybauskaite i twardo stać przy zasadach, czekając, aż stosunkowo młody nacjonalizm litewski przestanie czynić zamęt w głowach naszych sąsiadów zza Niemna. Należy liczyć, że prędzej czy później demony przeszłości nas opuszczą!
Do prawego
Jerzy Jachowicz
Człowiek już sporo żyje na tym świecie. Mówię o sobie. Może dlatego właśnie od dłuższego czasu prowadzę aktywne, propaństwowe życie. Śledzę rozwój najróżniejszych zdarzeń, aby dokonywać właściwych wyborów politycznych.
Chcę bowiem być obywatelem świadomym. A nade wszystko pożytecznym. Odwdzięczyć się państwu za regularne przekazywanie mi skromnej, emeryckiej sumki. Nie utyskuję nad tym, że inni, na przykład generałowie, a nawet pułkownicy tajnych służb PRL, dostają emerytury kilkakrotnie większe niż ja. Mogę mieć tylko pretensje do siebie, że będąc w armii, skończyłem karierę na stopniu starszego szeregowca i czmychnąłem w szeregi cywilów, by ledwie wegetować. Dziś staram się nadrobić stracony czas. Wedle sił włączać się w nurt przemian inicjowanych przez rząd i kierującą państwem koalicję dwóch partii, z czego jedna, ta potężniejsza, jest moją ulubienicą. Napisałem nawet do ministra Sławomira Nowaka, że jako obywatel dysponujący dużą ilością wolnego czasu jestem gotowy w roli wolontariusza, w niedziele oraz święta państwowe, które na taką ofiarność zwyczajowo zezwalają, pomagać przy budowie wskazanej przez pana ministra autostrady dojazdowej na Euro 2012. Najchętniej przy jednej z nitek szerokich, szybkich dróg prowadzących wprost do naszej stolicy, a rozgrzebanej i porzuconej nagle przez skośnookich Chińczyków, choć nasz prezydent wzniósł z przewodniczącym Komunistycznej Partii pod Wielkim Murem Chińskim toast za owocną współpracę obydwu krajów. O toaście w liście nie wspominałem, bo pamiętałem, że swego czasu Sławomir Nowak został delegowany przez premiera Tuska na funkcję prezydenckiego ministra, aby miał ucho na to, co słychać w Pałacu. Tak wtedy zżył się z panem prezydentem, że nawet pochwalił go w radiu.