Powrót Super-Tuska
Koko, koko, Euro spoko, premier leci hen wysoko...
Polski teatr absurdu daje przedstawienia bez przerwy. Szef ruchu swojego nazwiska, który tyle ma wspólnego z wiarą katolicką co wibrator z filozofią, ogłasza, że „opuszcza Kościół" i nawet mu do głowy nie przyjdzie, że to tak, jakby prosię informowało, że się wypisuje z wyścigów psich zaprzęgów.
Premier „wiodącego kraju Unii Europejskiej" przypomina sobie o najważniejszej imprezie organizowanej w tym kraju dopiero na kilka tygodni przed uroczystym otwarciem, więc spanikowany ściąga kamery i ministrów, a kiedy ci meldują, że wsjo w pariadkie, okazuje się, że nasz krajowy superbohater i tak musi wszystko sprawdzić osobiście, a choćby i z lotu ptaka. Ludzie, którzy chcą uchodzić za „niezależnych obserwatorów" życia politycznego, „obiektywnych ekspertów" w dziedzinie politologii, socjologii czy mediów, ślinią się i cmokają na widok premiera w helikopterze, autobusie i pociągu jak dzieci pod strzelnicą z lizakami.
Publicyści, także ci uchodzący za prawicowych, powtarzają groteskowe tezy Leszka Millera, że „jakby premier przed Euro kraju nie wizytował, to by były pretensje, że nic nie robi". Trudno posądzać szefa SLD o bycie lemingiem otumanionym telewizją całodobową, ale trudno też uwolnić się od myśli, że ktoś tu ma swoich rodaków za lud ciemny i przygłuchy.
Czy naprawdę Millerowi wydaje się, iż Polacy oczekują od szefa rządu, że będzie marszczył brwi, nadawał relacje z koparki albo wpadał do szpitala, by sprawdzić, czy wystarczy bandaży? Czy Miller już zapomniał, co miało być, a czego nie ma? Skok cywilizacyjny – mówi to panu coś, panie były premierze?
Był czas, były pieniądze i były proroctwa Świętego Nigdy. Już rok temu ten rząd i ten premier zaliczyli „dobrą organizację Euro 2012" do swoich najważniejszych, nie, nie planów, ale osiągnięć – w raporcie o dokonaniach pierwszej kadencji. A gdyby ktoś państwu powiedział, że w przypadku innych „zrealizowanych" punktów, jak choćby walki z biurokracją, jest jeszcze gorzej?
A gdybyście dostrzegali to sami, to co? Nic. Jako kwękolący malkontenci zostaniecie uznani za wiecznych narzekaczy przez tych, którzy widzą i czują to samo, ale nie mogą tego głośno powiedzieć. Ze wstydu, z pobudek finansowych, z tej prostej przyczyny, że nie tnie się gałęzi, na którą się po trupach wspinało. To dlatego tak wielu dziś powtarza: patrzcie, jak ten premier ciężko lata.
Jak głębokie trzeba mieć uczucia dla Polaków, by uznawać ich za aż tak naiwnych.