Trzymam kciuki za Angelę Merkel
Po śmierci tandemu Merkozy górę biorą zwolennicy gaszenia benzyną pożaru w strefie euro
Francuscy wyborcy, posyłając na zieloną trawkę swego niedawnego prezydenta Nicolasa Sarkozy'ego, przy okazji wysadzili w powietrze rządzący przez ostatnie lata Europą niemiecko-francuski tandem Merkel–Sarkozy.
A to oznacza, że przestał istnieć dwugłowy smok Merkozy, mniej czy bardziej konsekwentnie, wszelako próbujący – prośbą i groźbą – zachęcać/zmuszać państwa Europy do redukowania wysokości ich deficytów budżetowych oraz szerzej – do prowadzenia racjonalnej polityki budżetowej, co dziś równa się polityce zaciskania pasa.
Następca Sarkozy'ego Francois Hollande jest zdecydowanym zwolennikiem tak zwanej polityki prowzrostowej – tak zwanej, bo nakierowanej w istocie na drukowanie pustych pieniędzy, co – jak wiadomo – dobrze się skończyć po prostu nie może.
Z tego powodu niedawny szczyt państw UE sprowadzony został właśnie do przeciągania liny między tracącą wpływy orędowniczką polityki oszczędności kanclerz Angelą Merkel a rosnącymi w siłę zwolennikami pompowania w gospodarkę setek miliardów euro. Bo do Hollande'a dołączają inni, choćby premierzy Hiszpanii Mariano Rajoy i Włoch Mario Monti.
Sposobów na gaszenie benzyną pożaru w strefie euro zwolennicy tej drogi już teraz mają na podorędziu kilka, a jak będzie trzeba, znajdą jeszcze więcej. Chcieliby na przykład, aby Europejski Bank Centralny pieniądze ze swego funduszu ratunkowego przeznaczał nie tylko na „dostarczanie płynności" państwom, ale także bankom. Marzą też o emitowaniu euroobligacji, takich samych dla wszystkich państw strefy wspólnego pieniądza, a więc także np. dla Grecji i Niemiec, co już samo w sobie brzmi zabawnie; a raczej brzmiałoby tak, gdyby nie brzmiało strasznie. Wszystkie te pomysły sprowadzają się w istocie do zamiaru – pytanie, czy w pełni uświadamianego – utopienia Europy w oceanie euro. A to, niestety, nie może się nie odbić fatalnie na polskim złotym, a więc Polsce.
I właśnie dlatego gorąco kibicuję Angeli Merkel, by wszelkimi dostępnymi jej, demokratycznymi sposobami zachęcała liderów państw UE do pozostania w obozie zwolenników oszczędności. Inna sprawa, że jest to zadanie najpewniej nie do wykonania przez większość krajów znajdujących się dziś w strefie euro bez jej opuszczenia. Ale akurat ten problem, coraz więcej znaków na to wskazuje, zostanie rozwiązany szybciej, niż nam się wydaje.
A wtedy, jeśli demokratyczna większość w którymś z tych państw zdecyduje się drukować swą nową-starą walutę – drachmę, lira, peso czy franka – bez pokrycia i bez końca, czyli popełnić zbiorowe, gospodarcze samobójstwo, to niech sobie tak czyni. Ale już wyłącznie na własną odpowiedzialność i na własny rachunek.