Prezydent w cieniu Euro 2012
Od lewego
Janusz Rolicki
Sądzę, że imprezy takie jak Euro zainspirują do stawiania pytań o skalę zalet i wad demokracji przedstawicielskiej. Fakt, że wąskie grono polityków wedle swego widzimisię wchodzi z butami w nasze życie, budzi protest. W Warszawie np. w czerwcu jesteśmy w sytuacji quasi-stanu wyjątkowego. Ograniczono nam prawo do swobodnego poruszania się w Śródmieściu i pozbawiono wygody życia poza progiem mieszkania. Pamiętam euforię, gdy rząd PiS przyniósł Polsce sukces organizacji – w połowie – tej imprezy. Achom nie było końca. Niestety nie znaliśmy kulis tej decyzji. Nie wiedzieliśmy, że Warszawą i kilkoma innymi miastami przez kilka tygodni będzie współrządziła UEFA, która też zostanie głównym beneficjentem finansowym imprezy. Kolejne rządy mówiły nam tylko o plusach Euro nic nie wspominając już o wpływach do kasy pana Platiniego i spółki z organizowania meczów, reklam, zwolnień z podatków, których np. odmówili Austriacy i Szwajcarzy itd., itp. Nam pozostawiono wielomiliardowe koszty wybudowania czterech stadionów i utylizacji do ich potrzeb otoczenia. Gdy weźmiemy pod uwagę aspekty finansowe takich wydarzeń, bardziej zrozumiałe stają się dzisiejsze kryzysy grecki i portugalski. Te kraje drogo płacą za niedawną megalomanię polityków. Za butę rządzących, oddających się złudzeniom swej VIP-owskiej ważności – w dniach mistrzostw, zawsze – koszty ponoszą zwykli ludzie. W starych demokracjach społeczności lokalne – np. w Lake Placid (USA) – potrafiły w referendum odrzucić powierzoną im już organizację zimowych igrzysk. U nas to się nie zdarzy, bo nasi politycy gardzą demokracją bezpośrednią. Dlaczego? Skoro w dobie Internetu za psie pieniądze można organizować plebiscyty – zwłaszcza lokalne? Sądzę, że o ile dostaniemy na Euro w przysłowiową kuchnię (co prawdopodobne), o tyle te pytania – jak również oburzenie na wzrost zachorowalności na Aids itd., itp. – powrócą jak bumerang. Czas ograniczyć polityków. Ich poziom intelektualny i moralny jest tak niski, że należy ich wziąć na krótszą smycz niż obecne wybory, co cztery lata.
Do prawego
Jerzy Jachowicz
Największa impreza sportowa wolnej Polski, ba, największe wydarzenie ostatnich lat w naszym kraju, a ja nie czuję żadnej radości. Bo jeśli nie widać na pierwszym planie pana prezydenta mojego, to nic mnie nie cieszy. Chodzi oczywiście o Euro 2012. Dlaczego pan prezydent skrywa się w przepastnych przestrzeniach Pałacu Prezydenckiego? Powiem raz szczerze. Na co innego liczyłem. Do czego innego pan prezydent mnie przyzwyczaił. Wcześniej zachowywał się, że aż miło było patrzeć. Był śmiały i aktywny. Wychodził naprzeciw bolączkom i potrzebom. Choćby ostatnio. Bolączką powszechną stała się nowa ustawa emerytalna, między innymi dla ludzi pracy oraz posła Stefana Niesiołowskiego, osaczonego na terenie Sejmu przez nieustępliwą dziennikarkę. Prezydent przeciął więc spory związane z ustawą i podpisał ją jednym machnięciem wiecznego pióra. Do tej pory inicjatywy aż go rozsadzały. Pamiętam, jak swego czasu podjął się próby pojednania dwóch skłóconych prokuratorów – generalnego Andrzeja Seremeta z ówczesnym szefem prokuratury wojskowej Krzysztofem Parulskim. Wtedy szlachetna misja prezydenta była bliska powodzenia. Teraz w obliczu Euro aż się prosiło, aby prezydent przystopował aroganckie zachowanie Grzegorza Laty wobec polskiego ambasadora Euro 2012 Zbigniewa Bońka, którego szef PZPN określił lekceważąco mianem chłopca. Zamiast godzić swoich, prezydent zaangażował się w proces zbliżenia Ukrainy do świata wartości zachodnich. Ani chwili nie poświęcił zagrzewaniu polskich orłów do boju. W takim momencie, kiedy ważą się losy polskiego sportu, prezydent planuje podjęcie „własnych inicjatyw dotyczących polityki rodzinnej". Znając niezwykle odpowiedzialny stosunek prezydenta do zagadnień rodzinnych i wartości świata zachodniego, można założyć, że oglądając inauguracyjny mecz Polska – Grecja, prezydent rozmyślać będzie o tym, jak uczynić atrakcyjniejszym życie dzieci w rodzinach homoseksualnych. To z czego mam się cieszyć?