Co dalej z Europą dwóch prędkości?
Będzie się niestety rozwijać. Tak wynika z wypowiedzi Angeli Merkel. Według pani kanclerz takich rozwiązań nie należy się obawiać.
Bo przecież Europa dwóch prędkości i tak już istnieje – nie wszystkie państwa Unii należą przecież do strefy Schengen czy euro i nic złego się nie stało.
Pomysły „Europy dwóch prędkości" pojawiły się niemal od razu po upadku komunizmu. Koncepcję tę (wtedy nazywała się inaczej) lansował prezydent Mitterand, potem była ona bliska w zasadzie wszystkim ekipom rządzącym Francją. Polska i inne kraje byłego bloku wschodniego sprzeciwiały się takim pomysłom. A w tym sprzeciwie miały wsparcie Niemiec. Bywało ono mniej lub bardziej entuzjastyczne; wynikało i z poczucia historycznej winy, i z własnego interesu (strefa środkowoeuropejska wiązała się gospodarczo i politycznie z Republiką Federalną). Ale było.
Zmiana stanowiska Berlina oznacza tu nową jakość. Elity „starej Unii" będą pogłębiać swą integrację, niemal nie oglądając się na kraje uważane za „hamulcowych". Być może ten projekt uda im się, być może nie. Tak czy siak, oznacza to potężne wyzwanie dla rządzących Polską. Będą musieli lawirować między Scyllą popadnięcia w sytuację satelicką wobec Berlina a Charybdą marginalizacji. Pytanie, czy wystarczy im na to determinacji i zręczności?