Co dalej z polskimi drogami
Ach, cóż to był za fantastyczny wyścig! Tour de France polskiego drogownictwa. Trup słał się gęsto – upadki, ucieczki, bankructwa. Jedni wypadali z gry, inni wsiadali na rowery.
Trochę podciągnęli peleton i znów schodzili z trasy bez tchu. Szybko szli w zapomnienie, bo hasło dnia było jedno: „Do przodu". Nie ma dla nas rzeczy niemożliwych. Odcinek A oddany, odcinek D czeka na odbiór, odcinek B tuż-tuż. I na koniec wielkie C też przejezdne. A jeszcze miesiąc temu minister Nowak wątpił, jeszcze dwa tygodnie temu nie chciał nic obiecywać, jeszcze tydzień temu... I oto w środę, po spotkaniu z polską reprezentacją na Euro 2012, premier Tusk ogłosił triumfalnie: Warszawa została połączona z Europą. Powinniśmy być dumni. W czwartek na Trasie Toruńskiej można było przeczytać na elektronicznych ekranach „A2 otwarta do Berlina". Absolutnie genialne.
PR-owski aparat Platformy Obywatelskiej potrafił klęsce nadać rangę sukcesu. W niepamięć poszły rozkopane A1 i A4 oraz drogi ekspresowe mające połączyć miasta gospodarzy piłkarskich mistrzostw. Zapomniano o firmach, które zamiast zbić kasę na autostradowym eldorado, poszły pod łopatę. Mainstreamowe media ogarnęła wielka radość. TVN24 cały czas nadawał migawki z ostatniego odcinka trasy oddawanego do ruchu. Aż miło było patrzeć. A platformerscy ministrowie nucili zapewne pod nosem: „Koko koko Euro spoko, a krytykom patyk w oko".