Wąchaj, dotykaj, gryź
Jeśli od małego dzieci będą dostawały wiele różnych rzeczy do spróbowania, to wynikną z tego same korzyści. Będą zdrowsze i nie zechcą jeść byle czego
Czy rośnie nam nowe pokolenie świadomych konsumentów? Oby tak. Jednakże mamy też plagę dzieci, które najchętniej żywią się batonami i chipsami. Nawet chodzenie z kilkulatkami do restauracji nie poszerza ich kulinarnych horyzontów, bo menu zwykle jest po prostu nudne albo skrojone pod dorosłych.
Między frytką a bananem
Rodzinną formą spędzania czasu w weekend w dużych miastach są tzw. brunche. To posiłki w formie bufetu organizowane przez hotele i restauracje, podczas których w ramach ustalonej ceny można jeść i pić do woli. Marcin Sasin, sous chef z hotelu Sheraton, opowiada: – Na bufecie dziecięcym jest kurczak, pizza, frytki (świeżo smażone, przygotowane z ziemniaków), ale też świeże owoce – ananasy, arbuzy, melony, kiwi, winogrona. Dzieci i tak najczęściej wybierają smażone mięso i frytki. Zwykle w cenie brunchu są atrakcje (np. malowanie buzi lub teatrzyk), specjalne menu i opiekunka. Właściwie wszystko tu polega na tym, by trzymać małoletnich jak najdalej od rodziców odprężających się po pracy w klimacie kulinarnego przepychu. Najczęściej za malucha wieku do sześciu lat nie trzeba płacić, a za starszego płaci się jedynie połowę ceny, więc wyprawa jest także atrakcyjna finansowo. Ulgowe traktowanie jest wynikiem przekonania, że dzieci po prostu nie jedzą.