Eutanazja na telefon
Holenderscy założyciele Kliniki Dobrowolnej Śmierci stworzyli mobilne zespoły, które uśmiercą klienta nawet w jego prywatnym domu. To horror i barbarzyństwo
Holandia była pierwszym krajem na świecie, który zalegalizował eutanazję. Jedynym warunkiem jej przeprowadzenia jest uzyskanie diagnozy potwierdzającej beznadziejny stan zdrowia zainteresowanych i ich dwukrotnego potwierdzenia woli śmierci. Dziś holenderscy lekarze idą jeszcze dalej. Utworzenie kliniki w Hadze, mogącej stacjonarnie uśmiercać około 300 ludzi rocznie, oraz tzw. ambulansów śmierci – 12 dyżurnych zespołów realizujących takie zlecenia na terenie całego kraju, odbiły się głośnym echem nie tylko na naszym kontynencie. Tym bardziej że stowarzyszenie NVVE (Nederlandse Vereiniging voor een Vrijwillig Levenseide) dba o rozgłos.
„Nikt nie jest zobowiązany do życia" – głosi jedno z haseł reklamowych tej organizacji, która zdołała pozyskać tysiące zwolenników, w tym znanych postaci ze świata polityki i kultury, oraz ich datki składające się na jej wielomilionowy budżet. Kolejne postulaty, o których spełnienie walczy szefowa NVVE Petra de Jong, to uchwalenie przez parlament ustawy zezwalającej na eutanazję zdrowych ludzi w wieku powyżej 70 lat, zobowiązanie lekarzy do wyczerpującego informowania pacjentów o możliwościach dobrowolnej śmierci, wprowadzenie do sprzedaży na receptę zabójczych „pigułek ostatniej woli" i dopuszczenie do pomagania w samobójstwach osób bez dyplomów lekarskich, tzw. licencjonowanych akuszerów śmierci. „Czyż nie bardziej okrutne jest zostawienie samym sobie tych, którzy stracili chęć do życia, którzy chwytają się okropnych metod i umierają w koszmarnych warunkach?" – pyta Petra de Jong i dla wzmocnienia swych argumentów sypie drastycznymi przykładami „z życia" – np. jak zdesperowani chorzy rzucają się z okien, kładą się na szynach kolejowych, piją różnorakie chemikalia, a nawet dokonują samospalenia.