Anarchia na horyzoncie
Przeniesienie demokracji do Internetu sprawiłoby, że wiele grup społecznych dotknie jeszcze większe wykluczenie
Europejski kryzys gospodarczy przynosi zmianę władzy w kolejnych krajach, nie oszczędzając ani lewicy, ani prawicy. W Hiszpanii wyborcy podziękowali socjalistom, we Francji centroprawicowej Unii na rzecz Ruchu Ludowego, a w pogrążonej w największych kłopotach Grecji wyrazili nieufność wobec całej klasy politycznej, głosując na populistyczną i skrajną Syrizę. Trzeba było drugich wyborów, żeby mógł powstać rząd. Czy istnieje jakiś wspólny mianownik tych zmian? Czy można wysnuć z nich wniosek idący dalej niż prosta konstatacja, że kłopoty gospodarcze wzmagają w wyborcach niechęć do establishmentu?
Gdy przyjrzymy się hasłom wysuwanym przez powstałe na fali kryzysu ruchy społeczne – takie jak „okupanci" Wall Street lub hiszpańscy Oburzeni – czy transparentom greckich bezrobotnych, oprócz przebijającej z nich złości zauważymy również, że jednoczy ich to samo hasło: „Więcej demokracji". Postulaty pełnego zdemokratyzowania życia publicznego słychać dziś ze wszystkich stron. Mówi o nim głośno europejska lewica, dla której owa demokratyzacja stanowić ma antidotum na wszechwładzę korporacji i rynków finansowych. Domagają się jej również europejscy konserwatyści zniechęceni powiększaniem się dystansu dzielącego brukselskie elity od obywateli krajów członkowskich. Hasło „Prawdziwa demokracja teraz" hiszpańskich Oburzonych współgra w tym kontekście ze słowami Davida Camerona, który zapowiadając referendum w sprawie ewentualnego wyjścia Wielkiej Brytanii z UE, mówił o „rzeczywistym wyborze", który rząd chce zapewnić obywatelom.