Odznaczenie dla Serafina!
Od lewego: Janusz Rolicki
Jedynym lekarstwem na tę chorobę jest autentyczna, niezależna od polityków służba cywilna. Tymczasem ją dla korzyści partyjnych upupiono i mamy to, co mamy, a reszta – z tego, co słyszę – jest zawracaniem kijem Wisły. Dzięki pozbawieniu Marka Sawickiego posady powstała niepowtarzalna szansa zatrzymania procesu psucia żywności. Minister ten, twierdzę, nie był naszym reprezentantem, lecz producentów – zaplecza PSL – i dlatego walczył z państwowymi inspekcjami oraz starał się ich rolę zminimalizować.
Ba, już po jego odejściu ministerstwo sprzeciwiło się wprowadzeniu norm jakościowych w przypadku wędlin i innych produktów, dając do zrozumienia, że po to państwo nauczyło nas czytać, abyśmy sprawdzali metki, na których jest wszystko napisane. Tym samym ministerstwo III RP wystąpiło w roli obrońcy bezkarności. Za jego sprawą sprzedawanie nam wszelkiego szajsu – byle nie trucizny – jest dozwolone. Tym sposobem i sól przemysłowa będzie wkustna, i osławiona biomasa zwana MOM. Jest to wsad do wędlin, parówek, kiełbas itd., itp. Stanowi nawet 47 proc. ich zawartości. A co się na MOM składa? Zmielone kości, chrząstki, skórki z kurcząt, skrobia ziemniaczana, kasza manna i woda – mam nadzieję, że chociaż nie prosto z rzeki.
Do tego dochodzą chemikalia zwane emulgatorami odgrywającymi rolę polepszaczy smakowych. Wśród tak podawanych paskudztw króluje glutaminian sodu. Dzięki tym zabiegom ta biomasa pachnie jak świetna wędzona szynka bądź kiełbasa. Zajadanie się tymi pysznościami rujnuje nam żołądki i przyczynia się do rozwoju paskudnych chorób, ale opłaca się producentom!
Pilnie potrzebujemy ostrych norm jakości i postawienia na nogi ograniczanych przez poprzednika licznych służb kontrolnych takich jak sanepid. Pisaliśmy o tym niedawno, niestety, psu na budę. Bo w Polsce, panie premierze, demokracja jest fikcyjna, a nasze opinie są lekceważone.
Do prawego: Jerzy Jachowicz
W większości przytaczanych przeze mnie historii dużą rolę odgrywają najbardziej niskie motywy: chęć posiadania władzy, zawiść, zazdrość, cielesne żądze, no i oczywiście pieniądze. Kiedy je opisuję, sam się czuję niekiedy podle, bo mam wrażenie, jakbym w błocie ludzkim, z którym mam do czynienia, sam się nurzał. Od grzebania w brudach ogarnia mnie obrzydzenie do samego siebie. Co za okropne doznanie. Nie życzę nikomu.
Jakaż ulga następuje wtedy, kiedy mam do czynienia z czynami szlachetnymi? Z wysiłkami na rzecz dobra kraju całego, na pożytek ojczyzny. Jakiż spokój i radość spływają wówczas na mnie. Jaki czuję się na powrót oczyszczony.
Takie właśnie chwile uniesienia i czystości duchowej przeżywam teraz, kiedy opisuję tzw. taśmy Serafina. Oczywiście to tylko umowna nazwa nagrania, bo kim jest jego prawdziwy autor, nie wiemy. Ktoś nieznany zakradł się do gabinetu szefa kółek rolniczych Serafina i zainstalował aparaturę do nagrywania. Następnie włączył sprzęt akurat w momencie, kiedy jeden z gości Serafina zaczął ujawniać nieformalną sieć wzajemnych powiązań środowiska polityczno-gospodarczego związanego z PSL, powstałą dla osiągania osobistych i partyjnych korzyści kosztem państwa.
Władysław Serafin, wieloletni działacz PSL, żyjący od lat na peryferiach wielkiej polityki, zdobył się na iście heroiczny czyn. Zachował odkryte przypadkowo nagranie. Nie wiadomo, niestety, w jaki sposób trafiło ono do mediów. W tej sytuacji trzeba docenić powściągliwość Serafina w podstawianiu skroni pod laurowy wieniec. Tym bardziej że ostatnio przeżywał załamanie nerwowe. Twierdził, że żadnych taśm Serafina nie ma i nigdy nie było. Wiem jednak, że dozgonnie jest mu wdzięczny premier Donald Tusk za otwarcie oczu na nabrzmiałe zjawiska korupcji, nepotyzmu i kolesiostwa w państwowych spółkach oraz urzędach. Podobno jest tylko kwestią dni, kiedy premier wystąpi do prezydenta o wysokie odznaczenie dla tego dzielnego i skromnego człowieka. W pełni popieram tę inicjatywę.