Na dwóch kołach w świat koni i dworów
Marzymy o cudach z dalekich krajów. Tymczasem przejażdżka rowerem wystarczy, by odkryć skarby ojczystej historii
Jedną z moich pierwszych lektur była nowela Prusa „Ze wspomnień cyklisty", opisująca wyprawę bohatera pod Warszawę na początku XX w. Jako dziecko dziwiłem się, że samotny jeździec na „diabelskiej maszynie" budził zabobonny strach, a na drodze czyhały nań wyboiste bruki i woźnice z płoszącymi się końmi.
To jednak nie ta książka, a Wyścigi Pokoju, zwłaszcza zwycięstwo Stanisława Królaka w 1956 r., sprawiły, że zapragnąłem mieć sportowe „cyngle" z przerzutką. Na zdobytym niełatwo czeskim favoricie szalałem codziennie i jeździłem z kumplami na wakacje.
Z czasem przesiadłem się na motocykle, samochody, nawet motolotnie, zawsze jednak miałem też rower. Przydaje się teraz, gdy spotykam się z koleżankami i kolegami z czasów szkolnych. W niedawną sobotę zjechaliśmy się w Muzeum Łowiectwa i Jeździectwa w Łazienkach. Obejrzeliśmy wystawę „Jeździec z Kresów. Tadeusz Dachowski na torach i hipodromach Europy". Bohater, żyjący w latach 1868–1951, z wykształcenia architekt, był najlepszym polskim jeźdźcem przed I wojną światową. Znany na hipodromach Europy zdobył 300 nagród. W latach 1912 i 1913 startował w Wielkiej Pardubickiej, za każdym razem w tym arcytrudnym biegu zajmując drugie miejsce na koniu Zeppelinie.