My mamy swoje powstanie. Co macie w zamian?
Rozumiem, że wielu to irytuje: ta syrena o 17, te telewizyjne wspominki, ten przymus pamiętania i kochania. Walka z powstańczą tradycją to w istocie walka z dawną kulturą
Powstanie Warszawskie zawsze było dla mnie żywe. Starszy brat mojego ojca Ryszard Zaremba poległ na Czerniakowie i co roku chodziliśmy do tamte-jszego kościółka obserwować, jak nieznani nam jego dawni towarzysze broni wspominają tamte zdarzenia. Mój ojciec sam był jako dziecko przysypany wraz z moją babcią w czerniakowskiej piwnicy.
Choć moja rodzina dużo wtedy wycierpiała, o tym, że istnieje jakiś nurt krytyczny wobec powstania, inny niż PRL-owski, dowiedziałem się późno – studiując historię. Nie twierdzę, że ludzie, którzy ten typ myślenia reprezentowali, nie mieli do niego prawa. Twierdzę, że większość zwykłych warszawiaków – może na przekór komunizmowi – nie stawiała sobie pytań. Zachowywali się jak troskliwi krewni kultywujący pamięć o zmarłym. Co roku zapalali lampki i świeczki, rozkładali kwiatki. Byli blisko mogił.