Humbug zwany igrzyskami
Dlaczego premier Tusk powinien zatrudnić olimpijskich fachowców od public relations
O kurde! Znowu jest olimpiada! A przecież dopiero co była. Ta konstatacja mogłaby być wstępem do rozważań o coraz szybciej upływającym czasie, ale nie chcę zanudzać młodych czytelników klasycznymi tekstami pierdziela. Może zatem napiszę o największych mistrzach olimpijskich.
Są nimi – oczywiście – goście z MKOl. Nie cierpię tej organizacji, ale trzeba jej oddać, że na swój sposób jest genialna. Co cztery lata nie mogę wyjść z podziwu, że ultranudną imprezę, którą nikt normalny nie podniecałby się bardziej niż odejściem Mandaryny z Disco TV, oni jakoś tak opakowują, że pół świata nie odchodzi od telewizora. Premier Tusk zdecydowanie powinien rozważyć zatrudnienie olimpijskich fachowców od public relations.
Na olimpiadzie jest kilka fajnych momentów. Turniej siatkarzy albo finał biegu na 100 m (przez 9 s z kawałkiem nie można się znużyć). Ale zasadniczo igrzyska składają się z rzeczy smętnych, dziwnych, mało wciągających, a czasami po prostu głupich. Kto normalny – wyjąwszy studentów Cambridge i gejów – miałby ochotę oglądać tuzin umięśnionych facetów machających wiosłami? Albo szermierka.