Co dalej z prezydentem Bronisławem Komorowskim?
Chór chwalców Bronisława Komorowskiego w drugą rocznicę jego prezydentury brzmi nieco pociesznie. Podkreślanie, że nie wywołuje awantur, z czytelnym przeciwstawieniem jego „spokoju" poprzednikowi, nie ma sensu. Sprawdzianem jest przecież kohabitacja z własnym obozem politycznym.
Sensu nie mają też niektóre krytyki. Lepiej byłoby, aby prezydent patrzył swoim dawnym przyjaciołom na ręce, ale nie ma tu jednego wzorca. Lech Kaczyński stawiał sobie za cel raczej wspieranie rządów swojego brata. Trudno też orzec, czy prezydent jest wyzbyty politycznych talentów. Byłyby mu one potrzebne, gdyby grał na scenie niestabilnej. Albo gdyby doszło do wymuszonego partnerstwa z rządem złożonym z jego przeciwników.
Komorowski jest ciągle po części niezapisaną kartą. Co nie znaczy, że nie da się już czegoś powiedzieć. Bo choć obdarzony niewielkimi kompetencjami, prezydent ma wręcz zobowiązanie wpływania na rzeczywistość. Wynika to z jego mandatu z wyborów powszechnych i bezpośrednich.
Bronisław Komorowski zaczął od niefortunnych wystąpień po katastrofie smoleńskiej, raczej podgrzewających konflikty (żądanie usunięcia krzyża z Krakowskiego Przedmieścia). Potem, jak trafnie zauważył Józef Oleksy, patronował niezliczonym konferencjom, z reguły niczego nie doprowadzając do końca.