Wiatraczki. Reaktywacja
To, co w kapitalizmie jest chwytaną w lot okazją do zarobienia pieniędzy, w III RP stanowi nierozwiązywalny problem
Był rok 1990 albo 1991, klimatyzacja stanowiła jeszcze rzadkość, powszechnie używanym w domach i biurach sposobem na skwar były wiatraczki. Tego lata przyszły silne upały i te wiatraczki skończyły się po dwóch dniach. Ludzie ganiali w ich poszukiwaniu od sklepu do sklepu, ale na nic, bo po następnym dniu poszukiwany asortyment zniknął także z hurtowni. Okazało się, że takie wiatraczki robi w Polsce jedna, jedyna fabryka, która – ponieważ była w kłopotach – najpierw załatwiła sobie jakieś zaporowe cło, które w imię ochrony rodzimej produkcji uniemożliwiało import wentylatorów zagranicznych, a potem na czas wakacji rozpuściła załogę na przymusowe urlopy. Wzmożony popyt zobowiązała się zaspokoić, ale dopiero w listopadzie, po ponownym uruchomieniu produkcji.