Brytyjczycy kpią z dżihadu, a Rosjanki współczują
Cztery lwy,
reż. Christopher Morris,
Wielka Brytania 2009
W ubiegłym roku „Cztery lwy" pozbawiły szansy na BAFTĘ za najlepszy brytyjski debiut nawet „Wyjście przez sklep z pamiątkami" legendarnego Banksy'ego. Film ten otrzymał też nagrodę w Karlowych Warach i otarł się o najważniejsze trofeum w Sundance. Obraz Christophera Morrisa wielkiej kariery w Stanach jednakże nie zrobił, bo zbyt odważnie wykpił islamskich fundamentalistów. Inaczej w Wielkiej Brytanii, gdzie komedia o grupie pięciu rodzimych dżihadystów planujących atak terrorystyczny słusznie zdobyła sporą publiczność ostrzem satyry tnącej śmiało i celnie. Niektórzy mogą uznać, że z pewnych spraw śmiać się nie wypada – ale jeśli ofiarami barbarzyńców planujących masowe zbrodnie padają bezbronni, to urażonymi uczuciami potencjalnych morderców martwić się nie ma potrzeby. I Morris nie przejmowal się tym zupełnie. Nie zawahał się pokazać bohaterów tłumaczących swoim dzieciom, jak i kiedy idzie się do nieba, będąc muzułmaninem, i wyśmiać ich nieudolne próby zamachu podczas londyńskiego maratonu. Przygotowywał się do filmu, jeżdżąc po kraju i spotykając się z radykalnymi muzułmanami, wykładowcami i dziennikarzami, uczestniczył w rozprawach sądowych i debatach publicznych. I przekonał się, że nawołujący do dżihadu różnią się od nas tylko tym, że dali się opętać ideologii nawołującej ich do przemocy. Omar, Waj, Barry, Faisal i Hassan są przeraźliwie banalni, ale fenomen banalności zła znamy już dobrze dzięki Hannah Arendt.