
A na imię miała Sorela
Wielka ekspozycja o socrealizmie w Bratysławie pokazuje, jak różne mogą być efekty skrzyżowania talentu ze zwykłym strachem
Sorela – taką obiegową nazwę zyskał sobie socrealizm wśród czeskich i słowackich artystów. „So" – to „socialisticky"; „re "– to realizm, a „la" – to złośliwe upamiętnienie roli Zdenka Lakomego, dygnitarza Komunistycznej Partii Czechosłowacji, w narzuceniu tej sowieckiej maniery sztuce naszych południowych sąsiadów.
Sorela wraca dziś z wielką wystawą „Przerwana pieśń" Słowackiej Galerii Narodowej o sztuce lat 1948–1956. To tytuł jednego z propagandowych filmów, ale i nawiązanie do wskazań partii komunistycznej, że sztuka ma być radosnym śpiewem o nowych zadaniach w budowie socjalizmu i zapowiedzią pięknej przyszłości.
Autorzy wystawy wygrzebali – niczym niegdyś Krystyna Janda w „Człowieku z marmuru" – parę setek socrealistycznych obrazów, rzeźb i projektów z muzeów oraz archiwów słowackich. Nie ograniczyli się jednak tylko do stworzenia artystycznego panoptikum z czasów sławienia dojarek, murarzy i hutników. Opisali sprawnie system bata i marchewki, jakim partyjni treserzy uzależnili od siebie słowacki świat artystyczny.